poniedziałek, 29 grudnia 2014

Po Wigilii o Wigilii Małgorzaty

Co prawda Wigilia i Boże Narodzenie już za nami, ale po pięknie wydaną przez Wydawnictwo Dwie Siostry Wigilię Małgorzaty Indii Desjardins warto sięgnąć nie koniecznie przed świętami, ale przed Nowym Rokiem na pewno. Główna bohaterka, tytułowa Małgorzata, ma ponad osiemdziesiąt lat, mieszka sama i bardzo, ale to bardzo nie lubi wychodzić ze swojego domu. A w zasadzie całkowicie z tego zrezygnowała. Zakupy dostarcza jej firma cateringowa, włosy myje fryzjerka, chodnik odśnieża młody sąsiad. Nawet na zalecenia lekarza o częste spacery Małgorzata znalazła świetny sposób – przechadza się od salon u do kuchni i sprawa załatwiona. Co do świąt Bożego Narodzenia, to owszem , lubi je, pewnego razu nawet powiesiła stroik, jednak był to dla niej tak wielki wysiłek, że jak wisiał, tak wisi cały rok. 

Wbrew temu, co można by sądzić, Małgorzata nie jest biedną staruszką zaniedbywaną przez rodzinę. Wręcz przeciwnie, jej bliscy bardzo by chcieli ją u siebie gościć na co dzień i od święta, ale cóż, z upartą starszą panią się nie wygra. Odkąd zmarł jej mąż, największa miłość od sześćdziesięciu lat (Boże, czy coś tak pięknego, spotka kiedyś człowieka?), a potem najbliższa przyjaciółka, sąsiadki, Małgorzata zaczęła bać się o siebie. Na zewnątrz bowiem czyha wiele niebezpieczeństw, może ją potrącić szalony kierowca, rabuś okraść, a nawet zadźgać nożem. W domu też trzeba uważać, żeby się nie poślizgnąć, bo nie wiadomo po jakim czasie ktoś by ją odnalazł, na pewno zmarła by  z głodu, bo sama nie dałaby rady się podnieść, dlatego zdecydowała się na okropnie szurające buty antypoślizgowe. 

A sposób Małgorzaty na święta? Jedzenie oczywiście z cateringu, fotel, z którym się prawie zespoliła (co świetnie oddaje jedna z ilustracji), telewizor i zakreślone wcześniej w programie telewizyjnym filmy. I ta Wigilia, i Boże Narodzenie miały tak wyglądać. Starsza pani naszykowała posiłek, umościła się w swym fotelu, włączyła telewizor i… nagle usłyszała dzwonek do drzwi. Któż to mógł być o tej porze? W jej wieku to już zapewne tylko Śmierć, przed którą tak bardzo chciała uciec. Poszła jednak sprawdzić i okazało się, że pod drzwiami stoi mężczyzna. Oczywiście Małgorzata wahała się, czy otworzyć, bo za pewne to bandyta lub morderca, uchyliła jednak drzwi i okazało się, że chciał tylko zadzwonić po pomoc drogową, bo zepsuł mu się samochód. Kobieta podała mu słuchawkę przez drzwi, a po skończonej rozmowie udała się z powrotem na swój fotel. Usłyszawszy jednak śmiechy, zaciekawiona wyjrzała przez okno i zobaczyła, jak rodzina w zepsutym samochodzie wymienia się prezentami i raduje świątecznym czasem. Po jakimś czasie znów usłyszała dzwonek do drzwi; tym razem stały pod nimi matka z córeczką, dziewczynka musiała skorzystać z toalety. Wyobraziwszy sobie, że to podstęp, że to na pewno rodzinna szajka, oczami wyobraźni widząc już nagłówki dotyczące napadu i jej śmierci, przemogła się i wpuściła je do środka. Oczywiście nic złego się nie stało, mama dziewczynki pochwaliła dom Małgorzaty, a po wszystkim razem z córką wróciła do samochodu. Małgorzata wróciła przed telewizor, ale nie mogła skupić się na filmie. Nie mogła przestać myśleć o rodzinie spędzającej Wigilię w samochodzie. W końcu postanowiła coś dla nich zrobić, ubrała się i wyszła przed dom [!] z poczęstunkiem. Samochodu już jednak nie było. I to już prawie koniec historii, czyli nic wielkiego, o co tyle hałasu, cóż takiego jest w tej książeczce? Starsza pani ubrała się i wyszła przed dom. Tylko tyle. A jednak aż tyle. To pozornie bowiem nic nie znaczące wyjście z domu, tak naprawdę okazało się wyjściem Małgorzaty do życia. Kobieta, która tak bardzo starała się uciec śmierci, jednocześnie zamknęła się na życie. I dopiero te kilka małych kroków uświadomiło jej, co traciła, że na zewnątrz nie czyha na nią więcej niebezpieczeństw niż na innych, że nie wolno zamykać się na innych i uciekać przed światem, bo życie w zamknięciu, to nie życie, to wegetacja. I dlatego uważam, że to wspaniała książka przed Nowym Rokiem, bo w bardzo prosty sposób motywuje do zrobienia pierwszego kroku, do otwarcia drzwi na życie. Mnie zmotywowała. 

Muszę jeszcze koniecznie wspomnieć o graficznej stronie książki, bo to w zasadzie bardzo wymowne i piękne ilustracje Pascala Blancheta (nagrodzone BolognaRagazzi 2014, jednym z najbardziej prestiżowych wyróżnień w dziedzinie ilustracji) w niej „opowiadają”. Krótkich zdań pojawia się tu tak naprawdę nie wiele. Stanowią one jedynie dopowiedzenie do tego, co tak subtelnie, a jednocześnie z dużym poczuciem humoru pokazane zostało w formie graficznej. 

Wigilia Małgorzaty jest niby książką dla dzieci. Piszę niby, bo sądzę, że choć tym troszkę starszym dzieciom opowieść z pewnością się spodoba, to jednak dopiero dorośli są w stanie odkryć urok tkwiący przede wszystkim właśnie w ilustracjach. I to przede wszystkim dorośli mają tendencję do uciekania przed życiem, a dzięki tej opowieści może znajdą do niego powrotną drogę.

Na zachętę dla fetyszystów – książka pachnie nieziemsko.

piątek, 26 grudnia 2014

Smutek po śmierci poety

      Szkoda, że Cię tu nie ma. Zamieszkałem w punkcie,
      z którego mam za darmo rozległe widoki:
      gdziekolwiek stanąć na wystygłym gruncie
      tej przypłaszczonej kropki, zawsze ponad głową
      ta sama mroźna próżnia
      milczy swą nałogową
      odpowiedź. Klimat znośny, chociaż bywa różnie.
      Powietrze lepsze pewnie niż gdzie indziej.
      Są urozmaicenia: klucz żurawi, cienie
      palm i wieżowców, grzmot, bufiasty obłok.
      Ale dosyć już o mnie. Powiedz, co u Ciebie
      słychać, co można widzieć,
      gdy się jest Tobą.
       Szkoda, że Cię tu nie ma. Zawarłem się w chwili
      dumnej, że się rozrasta w nowotwór epoki;
      choć jak ją nazwą, co będą mówili
      o niej ci, co przewyższą nas o grubą warstwę
      geologiczną, stojąc
      na naszym próchnie, łgarstwie,
      niezniszczalnym plastiku, doskonaląc swoją
      własną mieszankę śmiecia i rozpaczy -
      nie wiem. Jak zgniatacz złomu, sekunda ubija
      kolejny stopień, rosnący pod stopą.
      Ale dosyć już o mnie. Mów, jak Tobie mija
      czas - i czy czas coś znaczy,
      gdy się jest Tobą.

       
      Szkoda, że Cię tu nie ma. Zagłębiam się w ciele,
      w którym zaszyfrowane są tajne wyroki
      śmierci lub dożywocia - co niewiele
      różni się jedno z drugim w grząskim gruncie rzeczy,
      a jednak ta lektura
      wciąga mnie, niedorzeczny
      kryminał krwi i grozy, powieść-rzeka, która
      swój mętny finał poznać mi pozwoli
      dopiero, gdy i tak nie będę w stanie unieść
      zamkniętych ciepłą dłonią zimnych powiek.
      Ale dosyć już o mnie. Mów, jak Ty się czujesz
      z moim bólem - jak boli
      Ciebie Twój człowiek.
Stanisław Barańczak, Widokówka z tego świata

niedziela, 2 listopada 2014

Na 2 listopada

"Swoją drogą, dlaczego oni nie artykułują, lecz jedynie - i to w najlepszym razie - brząkną, chrząkną, stukną?
Dlaczego nie gadają jak za życia, a nawet - wzmocnieni pierwszymi haustami wieczności - płynniej? Stąd już pa, pa, a tam dopiero pierwsze kroki? W efekcie język w gębie zapomniany? Mówią niewyraźnie, bo jeszcze nie wiedzą, że ich nie ma? Wierzę, słyszałem. I nie były to żadne neuroloobiawy - te umiem rozpoznać. Kanikuła też mi we łbie nie pomieszała. Dźwięk, który słyszałem, był mową zmarłego".

Jerzy Pilch, Drugi dziennik. 21 czerwca 2012 - 20 czerwca 2013, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2014

środa, 29 października 2014

Smutny Londyn Zadie Smith


Piękna Zadie Smith
Już dawno nie czytałam tak smutnej książki. Może to jesień, może to Keaton Henson w głośnikach, ale smutek to pierwsze słowo, jakie przychodzi mi na myśl w kontekście książki Zadie Smith Londyn NW (Kraków: „Znak”, 2014). A kolejne przymiotniki tylko się z tym smutkiem łączą. Ja to sobie jednak umiem wybrać urodzinowy prezent, nie ma co…

Ale może od początku… Najnowsza powieść Smith to opowieść o czwórce trzydziestoparoletnich znajomych pochodzących z północno-zachodniej dzielnicy Londynu, zamieszkiwanej głównie przez białych robotników i czarnoskórych emigrantów. Pierwszą z bohaterek, trzydziestopięcioletnią Leah, poznajemy w momencie, gdy zostaje oszukana przez młodą kobietę, która przyszła do niej po pomoc. Leah w młodości przyjaźniła się z Keishą, podkochiwała w Nathanie i była wrażliwą nastolatką. Jednak szybko wpadła w nowe towarzystwo – szalone imprezy, extasy, przygodny seks z obiema płciami, aborcje, ukończenie mało prestiżowej uczelni. Tak wyglądało jej życie do czasu aż poznała Michela, pięknego francuskiego fryzjera, z którym najpierw połączył ją seks analny, a dopiero potem miłość i ślub. Nie mają dzieci, mają za to psa Olive. Michel dzieci chciałby mieć, Leah nie. I co gorsza, nie potrafi mu o tym powiedzieć, za to robi wszystko, by dzieci nie było. Choć oboje się kochają i pożądają, to jednak nie umieją ze sobą rozmawiać o najważniejszych sprawach. Nie umieją albo nie chcą. Leah, bojąc się dorosłości i utraty własnej tożsamości, okłamuje męża. Sprawa komplikuje się, gdy kobieta popada w depresję po śmierci ukochanej suczki.

Losy Leah nierozerwalnie łączą się z losami Keishy. W dzieciństwie i młodości dziewczynki się bardzo przyjaźniły. Później ich drogi się poluzowały i rozeszły na jakiś czas, jednak uczucie, jaka je łączyło, przetrwało do dorosłości. Choć i w tym związku sporo niedomówień i urazów. Ale wracając do Keishy… Wychowywana przez religijną matkę, dorastała u boku siostry, która z pewnością nie stanowiła dla niej dobrego przykładu – szybko zaszła w ciążę, rzucała szkołę. To Keisha, choć młodsza, była dojrzalsza. Dokładnie zaplanowała swoje życie i postanowiła zrobić wszystko, by ten plan zrealizować. Zmieniła imię na Natalie. Pilnie się uczyła, by dostać się na prawo na dobrej uczelni. Tam poznała swojego przyszłego męża. Wyprowadziła się z rodzinnego domu. Dostała dobrze płatną pracę w korporacji, urodziła dwójkę ślicznych dzieci. Urządza eleganckie przyjęcia dla eleganckich przyjaciół, na które zaprasza również Leah z mężem. Robi wszystko, żeby jej życie było tak perfekcyjne, jak to tylko możliwe. Jednak skupiając się na realizacji swojego planu, zagubiła samą siebie i sens życia. Powstałą pustkę próbuje wypełnić, umawiając się na seks randki z parami poszukującymi nowych wrażeń. 

Dwójka pozostałych bohaterów to postaci męskie. Felix ma za sobą dzieciństwo w squacie, porzucenie przez matkę i wygraną walkę z nałogiem. Musi radzić sobie nie tylko z własnymi problemami, ale także z problemami ojca rastafarianina i licznego rodzeństwa. W końcu udaje mu się odnaleźć szczęście – poznaje fantastyczną dziewczynę (jakże inną od byłej kochanki), w której zakochuje się z wzajemnością, wydaje się, że jego kariera filmowca ruszy wreszcie z miejsca. Jednak jest zbyt pięknie, by mogło trwać – Felix traci szczęście, a raczej świat traci Felixa.

Z kolei Nathan to bezdomny narkoman, który prawdopodobnie zajmuje się też sutenerstwem. W młodości był przystojniakiem, w który podkochiwały się dziewczęta. Bardzo dobrze rokował. A jednak, życie szybko pokazało mu, jak nikła jest jego wartość. 

Losy czwórki bohaterów splatają się ze sobą. Łączy ich miejsce pochodzenia, czyli dzielnica niedająca zbyt wiele nadziei. To, gdzie się wychowywali, wpływa na podejmowane przez nich decyzje w przeszłości i teraz. Każda próba ucieczki od znanego im życia, każda szansa na szczęście nie daje niestety pełnej wolności. Społeczne uprzedzenia to bariery, których nie da się przeskoczyć. Bohaterowie, uciekając przed jednymi ograniczeniami, wpadają w kolejne. Widać to szczególnie na przykładzie Keishy, która tak zafiksowała się w stworzonym przez siebie obrazie idealnego życia, że całkowicie zatraciła to co najważniejsze – jego sens. Nathan się poddał, a Felixowi, facetowi, któremu tak kibicowałam i który budził we mnie nadzieję, przeszkodził los, fatum, pech, przeznaczenie? 

Leah i Keishę porzucamy w momencie, w którym tak naprawdę muszą odpowiedzieć sobie na pytanie: co dalej? Czego chcą od życia. Być może jest szansa na to, że uratują swoje życie, a może już nieodwracalnie je zniszczyły. Ta niepewność jest naprawdę gorsza niż wiedza. Gryzie i uwiera. Nie pozwala mi zapomnieć o bohaterkach, które częściowo przez własne wybory, pieprzą życie sobie i innym. Są irytujące, a jednocześnie budzą we mnie współczucie. Tę niejednoznaczność Smith pokazała w mistrzowski sposób.

Po przeczytaniu O pięknie miałam do autorki wiele „ale”. Ale w swojej najnowszej książce Zadie Smith pokazała się z najlepszej stron. Posługując się różnymi formami narracji (strumień świadomości, narracja trzecioosobowa, poezja, proza, zabawa konwencjami), stworzyła przejmujący obraz współczesnych trzydziestoparolatków zagubionych w swoim życiu. Fantastycznie ukazała niezdolność do komunikacji, życie razem, a jednak osobno. I choć nie raz stosowane przez nią zabiegi komiczne wywoływały uśmiech na mojej twarzy, to jednak to, co dominuje to smutek. Smutek, który trwa, który drąży, o którym nie można zapomnieć.

Źródło zdjęcia:  http://www.internationalartsmovement.org/2013/11/the-barnard-international-artist-series-welcomes-author-zadie-smith/

czwartek, 18 września 2014

Trzydzieści cztery kobiety - Alberto Moravia, "Raj"

Alberto Moravia, włoski pisarz i dziennikarz, jest jednym z najbardziej znanych włoskich twórców. Wielokrotnie wydawany w Polsce, nie tak dawno w wabowskiej serii „Nowy Kanon” ukazała się jego Nuda, wkrótce na rynku wydawniczym pojawić ma się głośny Konformista. Niedawno miałam przyjemność zapoznać się z jego krótkimi formami zebranymi w tomiku Raj (Czytelnik:Warszawa 1975) i muszę przyznać, że wywarły na mnie naprawdę spore wrażenie.

Raj, tytuł zbioru 34 krótkich form, niesie ze sobą w pierwszej chwili zdecydowanie pozytywne skojarzenia. To wszak Eden, kraina wiecznej szczęśliwości, czego można by chcieć więcej? Nie trudno się jednak domyślić i widać to już w pierwszym opowiadaniu, że raj Moravii jest podszyty ironią, przewrotny i zdecydowanie daleki od ideału. Nie znajdziemy w nim czystych, niewinnych i nudnych dziewic, ale dużą gamę kobiet, każda inna, każda wyjątkowa. To właśnie kobietom Moravia poświęcił tomik. Są one bohaterkami i narratorkami opowiadań. Ich historie są niezwykłe, dziwne, momentami niemal schizofreniczne. Wynikają bądź to z niezrealizowanych pragnień, które nagle wybuchają ze wzmożoną siłą, bądź też są próbą uwolnienia się ze sztywnych ram obyczajowych narzuconych przez mieszczański styl życia. Są także walką, próbą walki z emocjami, ludźmi i wreszcie z nudą. 

Kobiety Moravii to naprawdę niezwykłe stworzenia. Jedna tak bardzo pragnie wyzwolić w swoim mężu bestię, że prowokuje go tak długo, aż ten jej nie uderzy. I co? I nadal jej mało. Inna, zdradzana żona, rekompensująca sobie niewierność męża zakupami, postanawia sama niejako stać się obiektem sprzedaży, prowokuje więc mężczyzn, udając prostytutkę, a w ostatniej chwili udaje nagłą chorobę. Taka zabawa nie może się jednak skończyć bezkarnie. Bohaterka opowiadania Wyobraźnia  tak bardzo szuka w niej właśnie ratunku od wszelkich problemów, że staje się wielokrotną morderczynią. A inna, zakochana w swym terapeucie, tak prowokuje i kusi swojego młodziutkiego kochanka, że namawia go do przestępstw, by móc nadal mieć pretekst do wizyt u doktora.

Niektóre z kobiet Moravii to „kobiety na skraju załamania nerwowego”. Całkowicie zagubione, nierzadko pozbawione wsparcia. Muszą sobie radzić na przykład z mężem, którego życie polega na udawaniu życia i fałszywej miłości do rodziny. Próbują nawiązać kontakty z dziećmi, być kochającymi matkami, podczas gdy synkowie uciekają od nich i wierzą jedynie w komunizm. A nawet jak starają się sprawić przyjemność rodzicielkom, to jednak udają wspólne zainteresowania. Kobiety walczą nie tylko z niewiernymi mężami, ale również z brakiem zrozumienia z ich strony. Niejednokrotnie zastanawiają się nad samobójstwem, choć tu powodem tak drastycznego kroku bywa także zwykła nuda i wynikający z niej brak sensu życia. Jednak najczęściej ich największymi wrogami są one same. Do tego stopnia, że schizofrenicznie pytają swoją drugą osobowość, czy choć przez chwilę mogą być z ukochanym. 

Ważną rolę w życiu bohaterek odgrywa także fantazja. Wspominałam już o jednej, którą ta siła pchnęła do zbrodni. Inna kobieta sądziła, że jest świadkiem orgii, a naprawdę widziała projekcję własnych pragnień. Była też i taka, która tak bardzo uwierzyła w to, że jej życie jest tylko naśladowaniem stereotypów, że jedyne co się dla niej liczyło, to tylko sen. I w jej wypadku wyobraźnia miała coś do powiedzenia. 

Nie wiem, jaki był stosunek autora do kobiet, jakie tak naprawdę miał o nich zdanie, ale mam nadzieję, że jednak inne niż to, które jawi się w jego tekstach. Bo choć są tu także kobiety, o których nie powie się nic złego, które dzielnie radzą sobie z rzeczywistością, na swój sposób starają się być silne, to jednak jest ich mało. Głównym środkiem wyrazu pisarza jest ironia, nie da się jej nie zauważyć, ale również uszczypliwość, złośliwość. Kobiety bywają tu pustymi istotami albo o tak zagmatwanej psychice, że nie można darzyć ich sympatią. Tak, czytając te historie, sama momentami miałam ochotę trzepnąć jedną czy drugą po głowie. Krzyknąć „zastanów się, co Ty robisz, kobieto”, „opamiętaj się”. Czasem mruknąć tylko „Ty idiotko”. Albo gorzej, ale to już zostawię dla siebie. A to, że autorowi udało się wyzwolić we mnie takie emocje, to oczywiście wielka jego zasługa i plus dla jego twórczości.

Każda z tych 34 przedstawionych pań to osobna opowieść, każda intrygująca i dająca do myślenia. Jednak nie tylko kobiety, choć najważniejsze, są dla Moravii istotne. Ich historie bowiem ukazał na tle mieszczańskiego społeczeństwa. A o społeczeństwie tym można powiedzieć dużo, ale nie wiele dobrego. Króluje tam hipokryzja, materializm, związki międzyludzkie opierają się przede wszystkim na seksie. Słynne włoskie kochające się rodziny to tak naprawdę kłamstwo, fałsz. Chodzi tylko o pozory, nie liczą się ludzkie pragnienia. Ma być bogaty mąż, uśmiechnięta żona, dzieci – wszyscy jak z obrazka. I gdy pojawia się coś, co może tę idyllę zakłócić, trzeba to ukryć, zakopać, zapomnieć. Bardzo to gorzkie, bardzo smutne, niestety prawdziwe. A i tak zbiór czyta się z ciekawością, zafascynowaniem. Przyczyną tego jest na pewno towarzyszący każdej historii element zaskoczenia, niekiedy atmosfera jak ze snu. Jest dziwnie, jest wciągająco. I choć niekiedy bohaterki nudzą się w swoim życiu, czytanie o nich z pewnością nudne nie jest.

***
Ilustracja:  Maria Skoczek-Wojnicka, Rozważania o geometrii - abstrakcyjna perspektywa, 2010, olej płótno, źródło: http://tadeo-art.pl/index.php?id=21&ID=765


wtorek, 5 sierpnia 2014

Subtelność i siła pamięci - Morze Johna Banville'a



Pamięć o przeszłości, wspomnienia to chyba jedne z największych skarbów ludzkiego umysłu. To także niesamowicie inspirujący temat dla wszelkiego rodzaju artystów, w tym oczywiście dla pisarzy. Po ten temat sięgnął także obecny już u mnie na blogu John Banville w nagrodzonej Bookerem (2005) książce Morze (Znak, Kraków 2007). 

http://anchaesmicasa.files.wordpress.com/2011/03/john-banville.jpg
Głównym bohaterem powieści, a zarazem narratorem jest Max Morden. Historyk sztuki, powoli zmierzający się ze starością i próbujący pogodzić się albo chociaż przyswoić sobie śmierć żony, wyjeżdża do nadmorskiego pensjonatu w Ballyless. Przywiodła go tu chęć ucieczki z domu, który cały czas przypomina mu o stracie towarzyszki życia, próba oderwania się od codzienności. Nie jest to dla niego obce miejsce. To właśnie tu w dzieciństwie spędził wakacje, które wpłynęły na jego dalsze losy. Wracając do znanego miejsca, nie sposób uciec od wspomnień. Nie udaje się to również Mordenowi, który ucieka pamięcią do tych dni przed wielu laty, kiedy poznał bogów – rodzinę Grace’ów. Piszę o bogach, bo dla bohatera tamte wakacje to kraina mityczna, a taka musi swoich bogów posiadać. Kimże więc byli ci ludzie, którzy znaczyli dla młodego bohatera tak wiele, że stali dla niego wyżej niż zwykli śmiertelnicy? Zwykła, niezwykła rodzina – ojciec, matka, dwójka rodzeństwa i ich młoda opiekunka. Pan Grace to dla Mordena rubaszny, lubieżny satyr. Pani Grace – bogini, pierwsza erotyczna fascynacja młodego chłopaka. Jego uczucie przeszło później (zresztą odwzajemnione) na córkę – Chloe, młode, dziewczę z paskudnym charakterkiem, dla którego Max był wstanie zdecydować się na najpaskudniejsze zachowania. Byłaby idealną, chłodną boginią. Niemówiący Myles nieustannie towarzyszący ukochanej siostrze i pozwalający się jej gnębić był jak śmieszny, łobuzerski, psotliwy bożek. Na ich tle zdecydowanie wyróżniała się Rose, opiekunka rodzeństwa, subtelna, nieśmiała dziewczyna skrywająca w sercu tajemnicę, która w pewien sposób za sprawą Mordena doprowadzi do tragicznych wydarzeń. Trzeba napisać choć trochę o tych ludziach, gdyż to właśnie oni zadecydowali, choć nie bezpośrednio, o dalszym losie bohatera, o jego wyborach, decyzjach, zachowaniu. Wpłynęli na niego tak mocno, że nie sposób od nich uciec.

To mityczne lato, do którego wraca Max Morden, to jedna płaszczyzna powieści. Kolejna, również we wspomnieniach, och, od nich nie da się uciec, to wiadomość o chorobie żony i ich wspólne czekanie na jej śmierć. To już nie pełne subtelnych emocji wakacje nad morzem, to szara, bolesna codzienność, w której nie ma już nadziei, w której trzeba być silnym, aby wspierać odchodzącą ukochaną. To próba ucieczki przed nieuniknionym, dlatego pojawiają się wcześniejszy wspomnienia – poznanie żony, jej oświadczyny, ślub i wspólne życie. Nie tak idealne, jak zakochujący się ludzie pragną wieść, ale prawdziwe, pełne różnych uczuć i co najważniejsze – wspólne. Śmierć żony całkowicie zburzyła życie Mordena. Do tego stopnia, że jedynym wyjściem wydawała mu się ucieczka. Ucieczka z domu, ucieczka od córki, z którą nie umiał się dogadać, ucieczka w alkohol i wreszcie, a może przede wszystkim, ucieczka w otchłań pamięci. 

Oczywiście, bo taka jest natura pamięci, że jedne wspomnienia prowadzą do kolejnych i nie jesteśmy w stanie kroczyć wytyczoną ścieżką, ale cały czas zbaczamy, te płaszczyzny mieszają się ze sobą. Ich przemieszanie, połączenie to sposób na ukazanie bohatera. Przeszłość go zbudowała, bez jej poznania nie możemy poznać, kim jest ten zgorzkniały samotnik. Jego podróż w obszary pamięci to odkrywanie jego życia. I wydaje się, że Morden odkrywa je razem z czytelnikiem. Okruchy wspomnień, pomieszane i poskładane dopiero teraz tworzą obraz jego życia.
Powieść Baville’a to powieść niesamowicie subtelna. I w warstwie tematycznej, bo powroty do przeszłości i poszukiwanie utraconych chwil zawsze są dla mnie bardzo subtelne i delikatne, ulotne. I w warstwie językowej. Autorowi absolutnie nie można odmówić tego, że pisze pięknie. Pisze pięknie do tego stopnia, że gdy w końcu padły słowa wulgarne, to szczerze poczułam obrzydzenie i odczułam je jak wymierzony policzek, a przecież nie były to słowa mi obce. W tym tkwi siła wulgaryzmu jako środka stylistycznego. Wystarczy raz, w odpowiedniej chwili, a nie da się go zignorować.
John Banville kolejny raz dał mi powód do rozmyślań i refleksji, a także kolejny raz dał mi fizyczną przyjemność z czytania. Chcę więcej, sięgnę po więcej i was też do tego zachęcam.