niedziela, 20 marca 2016

Juliana Barnesa sposób na biografię - "Papuga Flauberta"



Biografie wielkich pisarzy to bardzo często opasłe tomy pełne bardziej lub mniej rzetelnych (w zależności od źródeł, uczciwości autora, ale też od podejścia do tematu), nierzadko szczegółowych informacji. Czyta się je z zachwytem i zapałem bądź też omija co nudniejsze fragmenty, wyszukując co ciekawszych smaczków – wszystko zależy i od autora, i od czytelnika. Bo biografia, zwłaszcza człowieka wybitnego, zasłużonego dla świata, kultury itd., o bogatym życiu osobistym, przecież powinna być grubą księgą odsłaniającą wszelkie, najlepiej te najbardziej pikantne tajemnice. Dlatego Papuga Flauberta Juliana Barnesa (Warszawa: Czytelnik, 1992) jest biografią wyjątkową. Przede wszystkim, choć dotyczy niewątpliwie zasłużonej dla literatury postaci (mowa przecież o jednym z najważniejszych pisarzy!), której życie bogate było w różnego rodzaju doświadczenia, nie jest ona opasłym tomem. Wręcz przeciwnie – moje wydanie z zasłużonej serii „Nike” ma 292 strony. Biorąc pod uwagę format, jest to kruszynka. Nie jest też dokładnym opisem życia pisarza od narodzin do śmierci. I w zasadzie nazywanie tej książki biografią, jest jednak pewnym nadużyciem. Mamy wszak do czynienia z dziełem wielogatunkowym – powieść, esej, słownik, wątki biograficzne i autobiograficzne, jeśli weźmiemy pod uwagę postać narratora. Prawdziwa mieszanka. Ale z pewnością czyta się ją z zachwytem i zapałem i chce się odkryć jej wszystkie tajemnice, które nie dotyczą jedynie Gustawa Flauberta.

Z biografią Flauberta mamy tu do czynienia w tym sensie, że narrator powieści doktor Geoffrey Braithwaite, wielki miłośnik pisarza, takąż właśnie próbuje napisać. W tym celu skrupulatnie zbiera materiały, jeździ do Francji, szuka źródeł, do których nikt jeszcze nie dotarł. Na kłopoty natyka się, gdy w dwóch różnych muzeach w Rouen pokazują mu wypchaną papugę, która stała na biurku Flauberta, gdy ten pisał Prostotę serca. Oczywiście każde muzeum zaświadcza o jej autentyczności. Braithwaite postanawia więc przekonać się, jak to z tą papugą Flauberta jest, szuka, szpera, docieka, jednak im wydaje się być bliżej prawdy, tym bardziej się ona od niego oddala. Poszukiwanie prawdziwego ptaka jest owszem interesujące, ale najbardziej fascynujące w książce jest to, jak Barnes przybliża (próbuje przybliżyć) nam postać autora Szkoły uczuć. Ucieka się do tak różnych metod i sposobów, że na każdy kolejny czekałam z prawdziwym napięciem. Bo co my tu mamy? Mamy świetne bestiarium Faluberta, w którym francuski pisarz i bliskie mu osoby przedstawione są jako zwierzęta i papuga też tu się znajdzie. Mamy dwie wersje chronologii wydarzeń z jego życia – jedna bardziej, druga mnie optymistyczna. Są tak niesamowite rozdziały jak „Przewodnik do Flauberta dla kolekcjonerów lokomotyw” i „Arkusz egzaminacyjny”. Jest wreszcie rozprawa sądowa, gdzie narrator podejmuje się obrony Gustawa Flauberta, któremu można było zarzucić nie jedno. Gdy Braithwaite decyduje się na opis związku pisarza z poetą Luizą Colet, nie jest to jedynie Flaubertowska wersja wydarzeń, łagodnie mówiąc niekoniecznie korzystna dla kobiety. W tym miejscu Barnes pokusił się o oddanie głosu Colet, przedstawienie burzliwego romansu z jej punktu widzenia. Dostajemy też pikantniejsze elementy z życia pisarza – prostytutki, syfilis i kairskich chłopców, ale tak naprawdę nie są one tak ciekawe, jak mogłyby się wydawać. Interesujący jest jednie sposób, w jaki w wersji Colet ona sama została zestawiona z Kuchuk Hanem – „kurwą znad Nilu”. 

Losy chyba najbardziej znanej Falubertowskiej bohaterki Emmy Bovary, jej zdrady i samobójstwo, stają się pretekstem dla Geoffreya Braithwaite’a do bardziej osobistych rozważań. Rozmyślając nad motywami postępowania powieściowej bohaterki, tak naprawdę próbuje odkryć prawdę o własnej żonie, która również zdradzała i odebrała sobie życie. Zastanawia się nad charakterem cudzołóstwa i samobójczej śmierci. I jak gorzka mantra powtarza się tu najbardziej gorzkie twierdzenie książki: „Kochałem ją; byliśmy szczęśliwi; brak mi jej. Nie kochała mnie; byliśmy nieszczęśliwi; brak mi jej”.

Papuga Flauberta, choć niewielka objętościowo, stanowi prawdziwe bogactwo – bogactwo treści, bogactwo gatunków. Szczerze podziwiam Barnesa za napisanie, czegoś tak imponującego. Trzeba mieć ogromny talent, żeby nie przechwalając się, umieć się pochwalić wiedzą, umiejętnościami, idealną dawką poczucia humoru i ironii – krytycy literaccy miejcie na uwadze kolor oczu Emmy Bovary… A poczucia humoru Barnesowi na pewno nie brakuje, nie sądziłam, że akurat przy tej lekturze będę śmiać się w głos. A jednak. A na zakończenie pozwolę sobie zacytować hasło z wzorowanego na Flaubertowskim „Słownika Braithwaite’a obiegowych wyobrażeń”:



Dziwki – Niezbędne w dziewiętnastym wieku dla zarażenia się syfilisem, bez którego nikt nie mógł rościć sobie pretensji do miana geniusza. Wśród posiadaczy szkarłatnej wstęgi za odwagę znaleźli się Flaubert, Daudet, Maupassant, Jules de Goncourt, Baudelaire i In. Czy jakiegoś pisarza to ominęło? Jeśli tak, był prawdopodobnie homoseksualistą (s. 235).