środa, 11 lutego 2015

"Anioły na dworze odlatują ku zachodzącemu słońcu" - świadectwo wielkiej wiary w komunistycznych Chinach


Bardzo często zapominamy albo nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wielkie mamy szczęście, że żyjemy w kraju, gdzie naprawdę możemy wierzyć lub nie wierzyć w kogo i w co chcemy. A te wszystkie przejawy nietolerancji, które oczywiście nie powinny mieć miejsca,  zarówno ze strony osób wierzących, jak i niewierzących, to tak naprawdę drobnostki. I być może nam trochę za dobrze, bo nie potrafimy docenić tego, co mamy. Nie żyjemy w kraju rządzonym przez religijnych fanatyków, ani w takim, w którym króluje brutalny ateizm, gdzie przejaw wiary jest zbrodnią przeciwko władzy, a wytrwanie w niej wyrazem największej odwagi. Taki los spotkał niestety bohaterów reportażu o chrześcijaństwie w komunistycznych Chinach autorstwa Liao Yiwu Bóg jest czerwony. Opowieść o tym, jak chrześcijaństwo przetrwało i rozkwitło w komunistycznych Chinach (Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2014).



Chrześcijaństwo dotarło do Chin dość wcześnie, bo już w VII wieku, jednak potrzeba było stuleci by mogło się tu mocniej zakorzenić. Prawdziwy rozkwit tej religii nastąpił pod koniec XIX stulecia, kiedy dzięki rozwinięciu transportu do kraju przybywali europejscy misjonarze. Ich rola polegała nie tylko na głoszeniu Dobrej Nowiny, ale także przyczynili się oni w dużej mierze do rozwoju higieny, uczyli jak chronić wodę przed zepsuciem i ratowali ludność podczas pandemii dżumy. Kształcili oni miejscowych działaczy chrześcijańskich, dzięki czemu chrześcijaństwo mogło się rozwijać do 1949 roku, kiedy to do władzy doszła partia komunistyczna. Nastąpił wtedy czas brutalnych prześladowań na tle religijnym, trwający do śmierci Mao Zedonga w 1976 roku. Później rząd zmniejszył kontrolę, jednak by nie dopuścić do nadmiernego rozwoju chrześcijaństwa nakazano by wszystkie Kościoły przyłączyły się do Chińskiego Chrześcijańskiego Patriotycznego Ruchu Trzech Samodzielności lub do Patriotycznego Stowarzyszenia Katolików Chińskich. Mimo to religia cały czas się rozwija i obecnie w Chinach żyje około siedemdziesięciu milionów praktykujących chrześcijan.

Liao Yiwu (działacz antykomunistyczny,  w 2011 roku uciekł z Chin z przyczyn politycznych, obecnie mieszka w Berlinie) urodził się w 1958 roku, czyli już za komunistycznych rządów. Uczony, że chrześcijaństwo to opium dla mas, sprowadzone do kraju przez zachodnich wrogów, a jedyną osobą którą należy czcić jest przewodniczący Mao, był dość sceptycznie nastawiony do religii w ogóle. Chrześcijaństwem zainteresował się dopiero, gdy u przyjaciela poznał lekarza będącego kaznodzieją w podziemnym Kościele chrześcijańskim. Po tym, jak lekarz został aresztowany i skazany na więzienie Yiwu postanowił bliżej przyjrzeć się wyznawcom tej obcej mu religii, czego owocem jest osiemnaście wywiadów, zebranych w opisywanym zbiorze. 

Liao Yiwu spotykał się z katolikami, protestantami, pastorami, księżmi, zakonnicami, świeckimi, z którymi rozmawiał o ich wierze. Należy pamiętać, że spotkania te były niesłychanie ryzykowne. Nie mówiąc już o samym praktykowaniu religii. Co przede wszystkim bije z tych wywiadów to przede wszystkim ogromna i prawdziwa wiara w Chrystusa. Wiara tak silna, że pokonująca wszelkie przeciwności. Przeciwności to zresztą za małe słowo. W opowieściach wyznawców pojawiają się pobicia, brutalne tortury, aresztowania, wieloletnie więzienie, pobyty w karcerze i wreszcie egzekucje. Rozmówcy Liao niejednokrotnie wspominali o tym, jak oni sami lub ich bliscy prowadzeni byli na wiece potępienia, na których byli opluwani, wyszydzani, bici, i to nierzadko przez sąsiadów, z którymi przed rewolucją kulturalną żyli w przyjaźni. Członkowie ich rodzin, którzy nie chcieli wyprzeć się wiary w Boga, byli skazywani na śmierć, a odzyskanie ich zwłok, by można je było pochować, było naprawdę bardzo trudne.  

Bohaterowie wywiadów wycierpieli i nadal cierpią wiele. Nie należało by się dziwić, gdyby byli pełni złości, nienawiści, rozgoryczeni, gdyby gotowała się w nich rządza zemsty. Byłoby to w pełni zrozumiałe.  A jednak, gdy opowiadają swoje historie są niesamowicie spokojni, co czyni ich wyznania jeszcze bardziej niezwykłymi, ale też bolesnymi. Miłość i nadzieja wygrywa tu z nienawiścią i rozpaczą. Wybaczanie, ale takie prawdziwe, szczere wybaczanie, to coś co mnie u tych ludzi uderza i rodzi mój podziw dla nich. Czy byłabym zdolna do wybaczenia tak okrutnych rzeczy? 
Ale ci ludzie nadal są ludźmi. Żyją w strachu przed prześladowaniami, nie mają siły na ukrywanie się, wieczne pilnowanie. Mają jednak wiarę, dzięki której przyjmują każdy nowy dzień.

Liao Yiwu rozmawia przeważnie z ludźmi starszymi, którzy przeżyli najgorszy okres dla wyznawców chrześcijaństwa, czyli panowanie Mao.  Reprezentują oni tych chrześcijan, którzy nie wierzą rządowi, odrzucają Ruch Trzech Samodzielności jako instytucję pracującą dla władzy. Praktykują potajemnie, nie chodzą do kościoła, bo jak mówi jeden z bohaterów, „wszystkie są kontrolowane przez rząd”. Gromadzą się więc w domach na wspólne modlitwy, a podczas prywatnego nabożeństwa nawet niewierzący Liao doświadczył cudu tego wydarzenia. 

Młode pokolenie ma już często inne podejście. Bohater ostatniego wywiadu, dwudziestoczteroletni Ho Lu odgranicza politykę od religii i modli się w pięknych rządowych kościołach, bo na znajdujących się w nich krzyżach mimo wszystko wisi jego Bóg. Zwraca też uwagę na interesującą kwestię – jego pokolenie lubi piękne rzeczy, wystrój świątyń ma wielkie znaczenie, a prywatne nabożeństwa nie mają już tego uroku. Wywiad z nim jest też ciekawy z zupełnie innych względów. Język, jakim się posługuje, zupełnie różni się od języka starszego pokolenia. Warto zwrócić na to uwagę.

Moją ulubioną bohaterką jest zaś pewna energiczna, mniszka, ponad stuletnia Zhang Yinxian. Jako zakonnica wraz z innymi siostrami zajmowała się porzuconymi dziećmi.  Wiele przeszła, spotkało ją niejedno upokorzenie, opiekowała się starszą ciotką, również głęboko wierzącą, a siła, jaka od niej bije, zupełnie temu przeczy. Nie ma zamiaru umierać, póki rząd nie odda Kościołowi zagrabionego dobra. Gdy Liao pyta ją, co chciałaby jeszcze robić, odpowiada: „Chciałabym nadal chwalić Pana. Chciałabym nadal żądać, by zwrócono ziemię naszemu kościołowi. Chciałabym nadal…” (s. 46).

Bóg jest czerwony to naprawdę wstrząsające rozmowy. Przypominają o tym, że na świecie wciąż są miejsca, gdzie swoboda wyznania to tylko puste hasło. Gdzie wiara wymaga siły, odwagi i poświęcenia. Z tym świadectwem powinni się zapoznać i ludzie wierzący, i niewierzący po to, by nauczyć się  pokory i przypomnieć sobie, jak wiele mamy i jak bardzo tego nie doceniamy.