niedziela, 28 kwietnia 2013

Jadam wątróbkę, książki czytam namiętnie - o felietonach Jacka Dehnela słów kilka


Mimo jak najbardziej pozytywnych i ciepłych uczuć, jakie żywię do Jacka Dehnela i jego twórczości, nie byłam czytelniczką jego felietonów zamieszczanych na stronie wirtualnej polski. Głównym powodem był fakt, że nie przepadam za czytaniem tak długich tekstów z ekranu komputera. Dlatego też ucieszyłam się bardzo, gdy nakładem wydawnictwa wab ukazał się ich wybór (Jacek Dehnel, Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu, Warszawa 2013).  

Felietony zostały podzielone ze względu na tematykę w osiem ksiąg: pisania, podopiecznych kopniętej muzy [piękny tytuł], szpargałów, starych mistrzów, języków, czytania, dzieci i młodzieży, rzeczy. Ich motywem przewodnim są oczywiście książki, ich twórcy i czytelnicy (a także ci, którzy się ich boją jak ognia). Znaleźć tu można teksty najróżniejszej wagi – traktowane mniej lub bardziej serio, powodujące głośne wybuchy śmiechu, skłaniające do refleksji nad stanem czytelnictwa i nad samym człowiekiem, a także bardzo poważne, będące ważnym głosem w sprawach między innymi Holocaustu i wykorzystywania tego motywu w tekstach literackich. Dehnel świetnie wskazuje tu na to, co jest widoczne w większości małowartościowych utworów dotykających tego dramatycznego wydarzenia – na schematyzm, poprawność i idealizację, a to prowadzi do tego, że kolejne teksty są po prostu wtóre, nie wnoszą nic nowego i powielają obraz daleki od tamtejszej rzeczywistości. 

Ale felietony Dehnela to nie tylko teksty ciężkiego kalibru, o czym wspomniałam. Rozkoszne są zwłaszcza te, w których autor dotyka tematu grafomanii i twórców (a raczej "twórców") mających ogromne mniemanie o swoim talencie, a jednocześnie brutalnie odrzucających wszelką krytykę i piętnujących tych, którzy zyskali zasłużenie powszechne uznanie. Koniecznie trzeba zapoznać się z tekstami o "potajemnie słynnej rodzinie literatów Grzeszczyków",  w której rodzice i syn to największe wcielenia talentów literackich, niestety, niedocenionych; o niejakim Tomaszu Sobieraju, samozwańczym geniuszu, który grafomanię zarzuca tak mało uznanym pisarzom jak: Szekspir, Słowacki, Mickiewicz, Witkacy, polskim współczesnym: Masłowskiej, Pilchowi, Tokarczuk, Gretkowskiej, wymieniać można chyba w nieskończoność i w dodatku biedak tłamszony jest niemal przez wszystkich; o postsmoleńskiej literaturze i dramacie  wtrzech aktach Wiesny Mond-Kozłowskiej Władysław II Jagiełło. Celność spostrzeżeń Dehnela, poczucie humoru i cięty, ale nie agresywny język gwarantują świetną zabawę intelektualną, ale także skłaniają do niekoniecznie wesołych refleksji.  Posłanka Pawłowicz o poezji Wisławy Szymborskiej to zarazem śmieszny i straszny obraz tego, co mogłoby się stać z polską kulturą. 

O czym jeszcze w felietonach? A choćby o spotkaniach autorskich, na których dzieje się różnie, zwłaszcza jak się trafi na jeden z trzech rodzajów pytających. Ale także o Stanisławie Bojarczuku, chłopie, który skończył dwie klasy zimowej szkółki i napisał tysiąc sonetów, bynajmniej nie grafomańskich. Jest świetny tekst o zadomowionych w polszczyźnie frazach: francuskiej, czeskiej, rosyjskiej itd., i ich wpływie na przekłady literatury powszechnej. Nie zastanawiałam się nad tym do tej pory, ale Dehnel skutecznie mnie przekonał o ich istnieniu i roli. Są teksty o książkach dla dzieci i młodzieży – o tych co pobudzają wyobraźnię i kształtują młodego czytelnika, ale i o tych co zabijają całą radość czytania infantylnością, ułagodzeniem, uciekaniem od trudnych tematów, które dzieciom wcale nie są obce. 
Jacek Dehnel, fot. Cezary Rucki (źródło: materiał prasowy)

Dehnel pisze też o sobie. Bo przecież pisząc o tym, czego mu trzeba by pisać, o wszystkich "durnostojkach" zdobiących jego półki z książkami , o nieograniczonej miłości do nawet najmniej wartościowej książki, o przygodach z komputerem, odsłania część siebie. Udowadnia, że bez wątpienia jest książkowym freakiem (chwała mu za to), dzięki czemu naprawdę czuję się lepiej, gdy nie mając nic innego pod ręką do czytania, sięgam po opakowanie płatków śniadaniowych, szampon, starą ulotkę o depilacji laserowej i czytam. 

Ale za jeden tekst jestem autorowi szczególnie wdzięczna. W setną rocznicę to felieton poświęcony mistrzowi Czesławowi Miłoszowi. I choć nie mało tekstów o nim już czytałam to ten szczerze mnie wzruszył i wprawił w zadumę. A Jacek Dehnel  napisał w zasadzie tylko (aż!) o odpowiedzialności pisarza i powinności bycia szczodrym. Duży kopniak i powód do myślenia. 

Oczywiście, nie wszystkie teksty są równe. Niektóre mogą nieco nużyć, powodują, że chce się książkę na trochę odłożyć. Co przecież nie jest problemem, bo każdy z tych tekstów można śmiało czytać osobno, jak to felietony. Ale musze koniecznie zaznaczyć, że nie jest to zwyczajny zbiór. Całość wciąga jak najlepsza powieść z wartką akcją i barwnymi postaciami. Bo i dramat i komedia, romanse, rozstania, dylematy moralne, wszystko to zawiera ta książka o książkach i dla książkowych szaleńców napisana.

piątek, 12 kwietnia 2013

O Jerzym Pilchu muzycznie :)

Odliczając dni ukazania się nowej powieści mistrza, warto posłuchać piosenki o tymże :)



piątek, 5 kwietnia 2013

Aleksandria, rewolucja, opowieść

Literatura afrykańska nie jest moją mocną stroną. Nie są to tereny, w które się zapuszczałam, a jeśli już to sięgałam przede wszystkim po pisarzy południowoafrykańskich, takich jak J. M. Coetzee, którego mocno cenię (i którego prawidłową wymowę nazwiska poznałam w zeszłotygodniowym "Tygodniku Kulturalnym";)). Zapewne dlatego, że choć to oczywiście i tak obca rzeczywistość, to jednak zdecydowanie bliższa europejskiej. Ale ponieważ nie odcinam się od żadnej literatury (jeśli chodzi o jej pochodzenie), to chętnie sięgnęłam po Pensjonat Miramar Nadżiba Mahfuza (Smak Słowa, Sopot 2012), którego akcja rozgrywa się w Aleksandrii. 


W tytułowym pensjonacie prowadzonym przez Greczynkę, która po rewolucji Naserowskiej nie opuściła wraz ze swoimi rodakami Aleksandrii, ale czując się mocno zakorzenioną w Egipcie postanowiła tu zostać. Nie można się zresztą dziwić, że czuła się związana także z samym pensjonatem, prowadziłam go bowiem jeszcze przed II wojną światową. Gościła w nim wtedy klientów najwyższej klasy, równie bogatych, co utytułowanych. Z czasem miejsce traciło na wartości i w chwili rozgrywania się akcji powieści mieszkali w nim głównie studenci, turyści i znajomi Miramar. Sama kobieta początkowo  budzi sympatię, ale jej poglądy i zachowanie burzą ten wizerunek. Nie da się ukryć, że to postaci zamieszkujące pensjonat stanowią jądro opowieści Mahfuza. Zresztą wydarzenia opisane zostały z perspektywy czterech z nich. Pierwszym i ostatnim narratorem jest Amir Wadżi, emerytowany dziennikarz, dawny przyjaciel Miramar (ale nigdy kochanek!). To człowiek, który wiele doświadczył, wiele widział i to on jest przedstawicielem pokoleniowej mądrości oraz życzliwości na świata. Ma za sobą lata buntu i teraz może ze spokojem przypatrywać się rzeczywistości. Kolejną osobą, z której punktu widzenia poznajemy wydarzenia jest młody arystokrata Husni Allam, którego głównym celem jest korzystanie z życia i wszelkich przyjemności, jakie ono oferuje. Do codzienności należy seks z przypadkowo poznanymi kobietami, wizyty w burdelach i alkohol. Nie brzmi zachęcająco, ale przynajmniej jest szczery, jeśli Mansur Bahi, młody komunista, który dzięki niechcianej pomocy brata ubeka uniknął aresztowania i musi zmagać się z oskarżeniami o zdradę, rzucaną mu przez dawnych przyjaciół. To także jedna z najsmutniejszych postaci. I wreszcie Sirhan al-Buhajri, typowy karierowicz, który chce skorzystać na rewolucji, wbrew pozorom dbający tylko o siebie i budzący we mnie silna odrazę. W pensjonacie pojawił się także Tulba Marzuk (były kochanek!), który stracił majątek w wyniku rewolucji i zostawał pod policyjnym nadzorem. Motorem całej akcji jest, jakżeby inaczej, młoda dziewczyna, Zuhra, która pojawiła się w pensjonacie, uciekając ze wsi, po tym, jak dziadek chciał ją wydać za starca. Nie trudno się domyślić, że jej obecność wywoła niemałe zamieszanie, wiążące się z historią miłosną. Nie jest to jednak uległe i trzpiotowate dziewczę. Swoją siłę Zuhra udowodniła, nie tylko nie godząc się na wymuszone małżeństwo. To młoda kobieta mająca marzenia i świadomie dążąca do ich realizacji. 


Nadżib Mahfuz
Wydarzenia opisane w książce to historia Egiptu z lat pięćdziesiątych XX w., dotycząca przede wszystkim rozterek i sytuacji politycznej po rewolucji Naserowskiej. Co najważniejsze, nie jest to obraz jednowymiarowy. Dzięki zgromadzeniu w jednym miejscu – pensjonacie, przedstawicieli różnych grup społecznych, Mahfuz zdołał pokazać odczucia i poglądy całego egipskiego społeczeństwa.  A jest to oczywiście kolorowa mieszanka. Od tych, który przeżyli niejedno, doświadczonych przez różne przewroty, po tych żyjących nadzieją na zmiany. A wśród nich oczywiście Ci, którzy żyją dniem dzisiejszym, mniej lub bardziej dbając o innych. Pensjonat Miramar to także spojrzenie na sytuację polityczną tamtych czasów. Przybliżenie problemów, z jakimi borykało się (i niejednokrotnie nadal boryka) egipskie społeczeństwo. Co najważniejsze, mimo że opisywane wydarzenia się raczej obce dla czytelnika niezaznajomionego z tematem, to całość daje wrażenie klarowności. Mahfuz konstruuje zdania z prostotą, nie zamęcza faktami, a jednocześnie tworzy barwną całość. Choć nie da się nie odgadnąć, których swoich bohaterów ceni, a których odrzuca, to nie na szczęście nie uderza w ton moralizatorski, pozwalając tej wielogłosowości mówić za siebie. Pojawiająca się w utworze kryminalna intryga nie dominuje nad całością, tocząc się spokojnie i pozwalając na ujawnienie w odpowiednim momencie. Spokój to zresztą, mimo wydarzeń, które do spokojnych z pewnością nie należą, odpowiednie słowo na określenie sposobu, w jaki autor opowiedział swoją historię. 


Książka jest godna polecenia z co najmniej kilku powodów. Przedstawienie porewolucyjnej Aleksandrii i przybliżenie czytelnikowi tamtejszych wydarzeń, prezentacja ciekawych i różnorodnych charakterów, społeczeństwa, a przede wszystkim przyjemność czytania to tylko niektóre z nich.