sobota, 29 października 2011

W zachwycie - o "Tezach" Jerzego Pilcha

Twórczość Jerzego Pilcha wzbudza mój nieustanny zachwyt od pierwszego przeczytanego zdania jego książki. Choć nie zawsze jest to zachwyt na tym samym poziomie (Spisowi cudzołożnic muszę dać jeszcze jedną szansę, bo przy pierwszym podejściu wypadł średnio, a to określenie nijak mi do pisarza z Wisły nie pasuje), to jest to zachwyt szczery i radujący me spragnione słów czytelnicze serce. Nie ważne, czy jest to powieść, opowiadanie, dramat, czy też esej i felieton -  w każdym  gatunku Pilch się sprawdza i to sprawdza się wyśmienicie. Tym razem powodem do zachwytu był dla mnie zbiór tekstów z lat 1994-1997 zebrany w tomie Tezy o głupocie, piciu i umieraniu (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2003).

Te krótkie teksty doskonale ukazują talent Jerzego Pilcha nie tylko do obserwacji rzeczywistości i dostrzegania jej najmniejszych szczegółów, ale także do jej szczególnego, diablo inteligentnego i trafnego opisywania. Co więcej, teksty, które ukazały się (głównie) na łamach "Tygodnika Powszechnego" kilkanaście lat temu, do dziś zachowują świeżość i nie tracą na aktualności. Weźmy chociażby Dawnych fałszywych proroków:
Dawni fałszywi prorocy to byli - trzeba powiedzieć - święci ludzie. Obiecywali koniec świata, i tyle. Krzywdy specjalnej nikomu nie robili; kto chciał, wierzył, kto chciał, nie wierzył. Po dobrym poczęstunku barwnie opisywali nadejście Królestwa Sprawiedliwych, ale ich bajania nie miały wiele wspólnego z tzw. praniem mózgów. Ich gawędy nie miały też na celu poddania słuchaczy profesjonalnej obróbce psychologicznej. [...]. Nie szło im o władzę, nie szło im o zniewolenie, nie szło im o panowanie nad tłumem, nie szło i zaspokojenie niejasnych instynktów (ibidem, s. 11, 12).

Ten sam tekst mógłby zostać napisany teraz i byłby jak najbardziej na miejscu. Nie będę się tu bawić w prawienie kazań i moralizowanie, ale stanowi on świetne wyjście do analizy zachowania naszych najróżniejszego rodzaju współczesnych fałszywych proroków.

W swoich felietonach Pilch odsłania mniejsze i większe ludzkie przywary. A że pisze o ludziach znanych z tym większym (bądźmy szczerzy) zainteresowaniem się je czyta. Brak dystansu do słowa pisanego i do samego siebie Daniela Passenta (przyznam, że byłam troszkę zaskoczona) i Ludwika Stommy  ujawniły dwa świetnie napisane teksty z "Tygodnika Powszechnego" . W pierwszym z nich - Pępek felietonisty, Jerzy Pilch ośmieliła się wyrazić swoją opinię na temat nowej szaty graficznej "Polityki", a polegającej między innymi na likwidacji ostatniej strony, na której dotąd ukazywały się teksty wyżej wspomnianych felietonistów i przeniesieniu ich "gdzieś pod koniec (ale nie na końcu) składu [...] - myślałem sobie - nie będzie już zaczynających się od ostatniej strony "Polityki", a prowadzących nie wiadomo dokąd sporów" (ibidem, s. 48). Przy okazji oberwało się Passentowi za jeden tekst, w którym: "zagubiony felietonista funduje skonfundowanym kolegom i czytelnikom jakiś napisany nowomową, zupełnie nieśmieszny raport, który ma rzekomo udowodnić, że nowomowa nie istnieje" (ibidem, s. 49). I Stomma i Passent wzięli sobie bardzo do serca uwagi Pilcha, gdyż obaj na Pępek felietonisty zareagowali w sposób, który dał podstawę do tekstu Babina z Peerelu. I tu znowu najbardziej oberwał Passent, zresztą sam sobie winien. Szczerze oburzony tym, co Pilch ośmielił się napisać, felietonista "Polityki" odpowiedział bardzo poważnie i w sposób, który ujawnia całkowity brak dystansu do swojej osoby. Pomijając przytoczenia badań ankietowych na temat czytelnictwa jego felietonów, Passent zarzuca pisarzowi z Wisły, że nie liczy się z demokratycznymi regułami gry, reaguje tak, jakby Pilch postulował o jego wyrzucenie z "Polityki".  I tu pada całkowicie zachwycająca i rozbrajająca mnie odpowiedź: 
Powiem szczerze i z ręką na sercu: ja nie chcę Passenta z "Polityki", ja sobie robie z Passenta zwyczajne  jaja. Ja sobie robię z Passenta jaja, na co on reaguje przytaczaniem danych o sobie opracowanych przez Uniwersytet Jagielloński i ośrodek Gallupa! Naprawdę: mój tekst nie był notatką redaktora sporządzaną na użytek wydziału prasy Komitetu Centralnego. Wstyd powiedzieć: mój tekst był konstrukcją literacką (ibidem, s. 52).
Na zarzut Passenta, że Pilch bierze się za redagowanie "Polityki", ten odpowiada: 
Otóż ja nie redaguję "Polityki". Ja piszę o "Polityce". A kto mi dał prawo pisania o "Polityce"? Otóż wolność i demokracja dały mi takie prawo. Wy, redaktorze Passent, po staremu sądzicie, że ja was zwalczam, a ja nie walczę, ja gram i  stosuję w dodatku demokratyczne reguły gry (ibidem, s. 54).
Mogłabym tak cytować i cytować Pilcha, bo każdy fragment, każde zdanie jest celną i inteligentną ripostą. Nie mogę się jednak powstrzymać. Pod koniec felietonu Pilch daje spokój biednemu Passentowi i odpowiada Stommie, który domaga się od niego jako katolika miłosierdzia: 
Otóż ja jestem luter, i to spod Cieszyna, i pastwię się nad Stommą z lutersko-cieszyńską zajadłością. "Brzydką jest rzeczą, redaktorze Pilch, opluwać słabszych, głupszych i niedorozwiniętych" - powiada Stomma. Tak jest. Godzę się z tym, boleję nad tym, próbowałem nawet daremnie walczyć z tą przypadłością, ale to jest silniejsze ode mnie. Ja po prostu muszę od czasu do czasu boleśnie walnąć słabszego (ibidem, s. 55).

Nie mam umiaru, gdy myślę i jak widać, gdy piszę o Pilchu. Niestety, forma posta mnie stanowczo ogranicza. A tym bardziej fakt, że mam nadzieję, że zostanie on przeczytany i jego długość nie odstraszy (a jak głoszą badania w dzisiejszych czasach trudno sie skupić nad dłuższym tekstem). Dlatego z bólem duszy zrezygnuję z pochylania się nad każdym tekstem zamieszczonym w Tezach i wielkim skrócie podam, co jeszcze można w nich znaleźć. Na pewno świetny teksy Pochwała kłamstwa, w którym Pilch genialnie i prosto tłumaczy, dlaczego Pan Bóg nie zamieścił w dekalogu przykazania "Nie kłam".  Fajne i dowcipne felietony o pierwszej striptizerce, sukni Claudii Schiffer, która mogła sie przyczynić do zagłady świata, istotach nie z tej ziemi - modelkach. 

W Arcy-Romansie zachwyca się Pilch nad Miłością w czasach zarazy Marqueza. A raczej nie tyle nad samą powieścią, ile nad technikami narracyjnymi stosowanymi przez Kolumbijczyka. Prześmiewczo analizuje wynurzenia Tomasza Jastruna na temat jego życia erotycznego. Fascynuje się kunsztem Josifa Brodskiego.

W Tezach pojawiają się także mocniejsze i poważniejsze. Trzy krótkie teksty poświęcone osobie Mao Zedonga mogłyby posłużyć przy analizie wpływu totalitaryzmu na ludzkie życie. Gorzkie są teksty o alkoholu, ale nie ma w nich moralizatorstwa. Jednym z najbardziej przejmujących dla mnie był Półtrup Wieniedikta Jerofiejewa, w którym Pilch krytykuje film ukazujący rosyjskiego pisarza kilka tygodni przed śmiercią, a także teksy o śmierci Pyjasa i Pietraszki. Znalazły się tu również czułe teksty-pożegnania poświęcone Czyczowi i Pszonowi.

Żeby jednak nie kończyć posta przygnębiającą tematyką, chciałam odwołać się do teksu Jej pierwszy chłopak (o pierwszej poważnej miłości Jolanty Kwaśniewskiej) i zamieścić ogłoszenie w rodzaju matrymonialnych. Otóż, panie Pilchu, ja się uważam wciąż za młode pokolenie i ja mówię, że jak się pojawi chłopię, który zechce Mannowy srebrny ołówek wyjąć i zacznie podawać, tak żebym brała, nie odbierając, to ja szczerze i w zachwycie go wezmę, nie odbierając.

sobota, 1 października 2011

Literackie emocje Andrzeja Franaszka

O tegorocznym laureacie Nagrody Kościelskich Andrzeju Franaszku głośno jest za sprawą napisanej przez niego biografii Czesława Miłosza. Zerkam w tej chwili na ten opasły tom z podpisem autora i rozmyślam, kiedy odważę się do niego zajrzeć. Na razie bowiem nie czuję się gotowa na tę wielką przygodę. Dlatego ten post dotyczyć będzie innej książki Franaszka. Nie tak znanej i podejrzewam, że nie tak ważnej dla samego autora jak Miłosz. Biografia (Znak, Kraków 2011), ale myślę, że bardzo osobistej, choć przecież dotyczącej twórczości innych. Chodzi mi o Przepustkę z piekła. 44 szkice o literaturze i przygodach duszy (Znak, Kraków 2010).

Teksty zawarte w opisywanym zbiorze dotyczą dzieł różnych autorów, różnych tematów i zostały zgrupowane w siedmiu częściach. Pierwsza Dusza. I ciałoˮ dotyczy wierszy Aleksandra Wata oraz prozy Stefana Chwina. Zimny światˮ prowadzi przez pełną lodu i bólu poezję Marcina Świetlickiego, Stanisława Barańczaka, Artura Szlosarka (tekst o nim nosi jeden z najbardziej przejmujących tytułów w całym zbiorze - Być niczyim dreszczem) i Ryszarda Krynickiego. Część zatytułowana „Bóg i diabełˮ porusza możność poznania i spotkania Obu przez pryzmat twórczości Tadeusza Różewicza, Olgi Tokarczuk, Dariusza Czai, Pawła Huelle i Dawida Grosmana. „Pamięć i sztukaˮ to teksty poświęcone Januszowi Szuberowi, Julii Hartwig i Konstantemu A. Jeleńskiemu. „Kurzˮ, część mi chyba najbliższa, to dogłębna i szczera analiza powieści uwielbianego przeze mnie Jerzego Pilcha. „Kresˮ to przejmujący obraz starości i zbliżającej się śmierci przede wszystkim w wierszach trzech wielkich poetów - Czesława Miłosza, Tadeusza Różewicza i Zbigniewa Herberta, a także w twórczości Jacka Baczaka i Marka Bieńczyka, z unoszącym się nad nimi duchem Ubika Philipa K. Dicka. 

Część „... co słońce porusza i gwiazdyˮ przekonała mnie, że istnieje coś takiego jak poezja miłosna, poezja rzekłabym erotyczna, Zbigniewa Herberta. Poety, który najmniej kojarzył mi się właśnie z erotyzmem. Ta część była też dla mnie najtrudniejsza ze względu na jej ładunek emocjonalny. Obok Herberta, Franaszek zajął się analizą pełnego namiętności, pożądania, ale również smutku, samotności i śmierci Kwartetu aleksandryjskiego Lawrencea Durrella. Wydrążenie to przede wszystkim studium bólu, rozpaczy, szkic o beznadziejnych próbach poszukiwania drugiego człowieka, o niemożności kochania innych, bo tak naprawdę w innych szukamy siebie. W tej części Andrzej Franaszek w zaskakujący dla mnie sposób zestawił ze sobą mój kochany Sen nocy letniej Szekspira, Piotrusia Pana, kapitana Haka i Don Juana. Ten tekst, który kojarzyć się może z beztroską dzieciństwa, w rzeczywistości dotyka najstraszniejszych postaci miłości nieodwzajemnionej, miłości opartej na złudnej nadziei, gdy wiemy, że jest to uczucie całkowicie pozbawione sensu, a jednak chwytamy się go kurczowo i trwamy w  nim dla kilku chwil, które, gdy przeminą, sprawiają jeszcze większy ból. A dalej Panny z Wilka Iwaszkiewicza i Śmierć w Wenecji Manna ukazujące bohatera nieumiejącego kochać, pozostającego bez szans na spełnienie.
A dalej jeszcze Michał Paweł Markowski, Jacek Podsiadło, Marzanna Bogumiła Kielar i Czesław Miłosz, który zdaje się towarzyszyć niemal każdemu ze szkiców zbioru.

Chwała Bogu, że Przepustka z piekła to zbiór esejów, a nie tekstów czysto krytycznoliterackich. Dzięki tej bowiem formie autor mógł (i to zrobił) podejść do opisywanych tekstów bardziej emocjonalnie. Powiedziałabym nawet, że bardzo emocjonalnie, bo ta książka aż kipi od uczuć i wrażeń. Teksty Franaszka są przejmująco osobiste, czytając jego rozważania na temat cudzych tekstów, miałam wrażenie, że czytam o samym autorze. Autentyczność i szczerość szkiców o literaturze i przygodach duszy zmusza też do własnych rozważań, polemik z autorem, porusza. Nigdy nie sądziłam, że zbiór esejów może wywrzeć na mnie tak silne wrażenie, wywołać takie emocje.