niedziela, 20 maja 2012

"Tarantula" - czyżby zemsta idealna?

 Uwaga:  tekst tylko, dla tych, którzy czytali Tarantulę Jonqueta. Nie mogłam go napisać, nie zdradzając wszystkiego.

Thierry Jonquet
Jak bardzo ojciec może się zemścić na człowieku, który straszliwie skrzywdził i doprowadził do szaleństwa jego córką? Do czego może się posunąć w swej nienawiści? I wreszcie - czy może przestać nienawidzić? To tylko jedne z niewielu pytań, które nasuwają się podczas lektury krótkiej, ale jakże treściwej książki Thierry'ego Jonqueta Tarantula (Wydawnictwo Prószyński i S-ka,  Warszawa 2011). Richard Lafargue znalazł  formę zemsty niemal idealnej (jeśli można tak o zemście powiedzieć). Gwałciciela swojej córki pozbawił wolności, męskości, człowieczeństwa. Nie brzmi to przekonująco? Na pewno było dla Victora, który nagle, nie wiedząc czemu, został uwięziony, strasznie torturowany, upodlony do tego stopnia, że sam zaczął uważać się za potulne, posłuszne zwierzę, byle tylko uzyskać odrobinę ciepła od swojego oprawcy. Lafargue podjął z nim perfidną zabawę, a może lepiej napisać zabawę nim? Pozwolił bowiem, aby Victor zaczął cenić każdy najmniejszy gest dobroci, jaki okazał uwięzionemu. Miejsce tortur zmieniło się w niemal przytulny kąt, z fortepianem, elektronicznymi szachami, sztalugą. Porwany dostawał najlepsze pożywienie, słuchał wielkich kompozytorów.  Jego pan opatrywał mu nawet rany i otarcia od łańcuchów. W końcu Victor sam uznał, że nagość i łańcuchy to jedynie forma perwersji. Wszystko inne mu wystarczało. Nie spodziewał się jednak, że najgorsze dopiero przed nim. Nie domyślał się, jak wielki cios zostanie wymierzony mu jako mężczyźnie. Nawet zanik popędu seksualnego, widok sflaczałego penisa, nie był niczym strasznym. Nie zdziwiły go rosnące piersi, konieczność noszenia stanika. Bo jego pan był przy nim. Głaskał, pocieszał. By sprawić mu zupełnie nowe więzienie, takie, z którego nie ma ucieczki. Richard Lafargue, wzięty chirurg plastyczny, uwięził bowiem Victora w innym ciele, w ciele kobiety. Po przeprowadzonej operacji, kazał mu oglądać, jak wygląda zabieg zmiany płci. Jak usuwane są męskie narządy płciowe, jak zastępuje się je żeńskimi. W ten sposób narodziła się Ewa - niewiasta z męskiego ciała. Kobieta tak piękna, że wzbudzała pożądanie każdego mężczyzny. Kobieta idealna. Ale  w jej ciele cały czas uwięziony był Victor.  

Pozbawienie tożsamości to nie koniec kary, jaka została wymierzona Victorowi-Ewie. Lafargue zmusił go/ją do prostytucji, do sypiania z mężczyznami, do spełniania ich fantazji, szczególnie upodobał sobie perwersyjnych klientów. Jak wielkim musiało być to upokorzeniem dla Victora. Jak wielkim upodleniem, było sypianie z mężczyznami, którzy wiedzieli w nim ideał kobiety. Jak straszny musiał być też widok chorej psychicznie córki Lafargue - najstraszliwszej ofiary w tej historii. Ojciec skrzywdzonego dziecka obmyślił zemstę niemal doskonałą. Karmił się nienawiścią do pięknej Ewy, która również w nim wzbudzała pożądanie. Podglądał, jak Victor-Ewa usługuje klientom, a upodlenie ofiary go nasycało i dawało siłę do życia. Lecz w pewnym momencie pojawiła się litość, a być może coś więcej. W każdym razie zniknęła nienawiść - powód tej wyrafinowanej gry ze swoją ofiarą. I ten moment w książce uważam za jeden z najsłabszych.  Bo dałam się uwieść Richardowi, litość i współczucie, które początkowo odczuwałam dla Victora (nie znając jego historii, jedynie domyślając się jej fragmentów), szybko zniknęły. Szalony pomysł na zemstę, wydał mi się genialny, mimo swej okrutności. I nagle jego twórca się poddał, załamał. A ja żałowałam, że nie potoczyło się to dalej. Bo kara mogła być jeszcze okrutniejsza.  Z drugiej strony, mimowolnie, choć czułam do Ewy szczerą nienawiść, również jej dawałam się powoli uwodzić. Dlatego żałuję, że książka skończyła się tak szybko. Ale może to i lepiej dla mnie...

W książce pojawia się jeszcze jeden bohater, który razem z Victorem zgwałcił córkę Lafargue'a. Ta postać jednak nie budziła we mnie żadnych emocji poza irytacją, nad jego bezdenną głupotą. 

Po lekturze książki odbyłam na jej temat kilka rozmów. Większość skupiała się oczywiście na Viktorze-Ewie. Moi współrozmówcy twierdzili, że Ewa całkowicie przejęła Victora. Że z mężczyzny stał się kobietą również psychicznie, nie tylko cieleśnie. Ja jednak nie mogę się z tym zgodzić. Jasne, bycie Ewą wpłynęło na Victora. Musiało go zmienić. Ale mimo wszelkich doświadczeń, mimo podjęcia gry z chirurgiem, próby upokarzania go, pozostało w nim coś z Victora, co obudziło się pod koniec książki, by chyba znów ukryć sie w zakamarkach jego-jej umysłu. I to też jest kolejny wielki temat tej lektury. Czym jest tożsamość człowieka, czym jest jego ja? Czy można go pozbawić osobowości, zmieniając jego ciało? Pytania, które mnie wciąż dają do myślenia. 

Książka Jonqueta wzbudzała wśród czytelników wielkie emocje, uznano ją za oburzającą, perwersyjną, bulwersującą. Ja się waham z takimi ocenami. Owszem, kilka scen mnie zniesmaczyło, przy kilku miałam ochotę rzygać, ale nie byłam zaszokowana samym faktem zamiany Victora w Ewę. Uznałam perfidię i geniusz chirurga, który upodlił oprawcę swej córki, chyba tak, że już bardziej nie można. Ale nadal nie wiem, co tak naprawdę mnie w tej książce poruszyło. Czy sposób na pozbawienie kogoś jego ja, czy fakt, że sama poddałam się tej grze, którą przecież od razu, gdyby o czymś takim usłyszała,  uznałabym za niedopuszczalną. Nie chcę tutaj poruszać tematu, czy w ogóle Lafargue miał prawo do wymierzenia sprawiedliwości i zemsty, i do kogo należy wymierzanie kary, choć jest także istotny. Wolałabym znaleźć odpowiedź na pytanie, co takiego sprawiło, że tego rodzaju dylematy moralne pojawiły się u mnie dopiero po pewnym czasie, czemu nie zwątpiłam w słuszność działań chirurga. Wydaje mi się, że dość długo nie przestanę analizować tej lektury.
Na  razie pozostaje mi jeszcze obejrzenie filmu Pedro Almodovara. Zobaczymy, co wtedy.