poniedziałek, 26 lipca 2010

Kiedyś byłem małym chłopcem


Literackich obrazów dzieciństwa jest wiele. Często są to sielankowe obrazki pełne zabaw, dziecięcego śmiechu i małych trosk. Czasami zdarzają się historie bardziej przejmujące, pokazujące tragiczne losy młodych ludzi, którzy pozostawieni sami sobie muszą radzić sobie w nieprzyjaznym świecie i odpokutowywać za grzechy dorosłych. Zdarzają się jednak takie książki, które wyłamują się z tych schematów. Do takich z pewnością należy autobiograficzna Chłopięce lata. Sceny z prowincjonalnego życia J.M. Coetzeego, w której
autor powraca do czasów swojego dzieciństwa w latach pięćdziesiątych XX wieku. Nie znajdziemy tu idyllicznego obrazu beztroskiego dzieciństwa, ale też nie jest to opis tragicznego losu dziecka niekochanego, porzuconego. Jest to raczej portret dziesięciolatka, szukającego własnej tożsamości w świecie pełnym podziałów i segregacji rasowej, kulturowej i religijnej.

10-letni John nie był typowym dzieckiem. Wraz z młodszym bratem wychowywał się w domu, w którym rządy sprawowała matka – była nauczycielka, a ojciec właściwie nie liczył się w rodzinie, był jak sublokator. Gdy chłopiec był maleńki mężczyzna walczył na froncie wojennym, a po powrocie nie umiał wzbudzić w synu miłości. John zazwyczaj lekceważył ojca Afrykanera, nie szanował i gardził nim. Odrzucał wszelkie próby zbliżenia. Nie lepiej traktował matkę, którą jednak kochał i szanował. Wiedział, że kobieta oddałaby życie za niego i jego brata i bez skrupułów to wykorzystywał. Potrafił być arogancji i bezczelny, wiedział jak skutecznie zadać ból. Wiedział, że na nad matką władzę i często z tego korzystał.

W domu John był prawdziwym despotą, z kolei w szkole zmieniał się w potulną owieczkę, przez co ciążyło nad nim brzemię mistyfikacji. Był prymusem i choć często opuszczał lekcje to świetnie zdawał większość egzaminów. Jednak nie czuł się w szkole dobrze. Każdego dnia szedł na lekcje z lękiem, że może zostać wychłostany. Bał się nie tyle bólu, co wstydu. O to poczucie wstydu obwiniał matkę, która go nigdy nie biła i nie narzuciła im normalnego trybu życia.

Chłopiec borykał się z brakiem akceptacji wśród rówieśników. Dorastał w epoce apartheidu, gdzie najważniejsze były podziały rasowe i kulturowe. W tajemnicy przed rodziną, choć sam uważał się za ateistę, w szkole określił się jako rzymski katolik (prawdziwy rzymski katolik powinien być bohaterem jak Rzymianie). Przez swój wybór nie mógł uczestniczyć na apelach chrześcijan i czas ten spędzał z kolegami żydami (w szkole panował podział religijny na chrześcijan, rzymskich katolików i żydów). Spotkał się z odrzuceniem nie tylko ze strony dzieci chrześcijańskich, ale również katolickich, które nigdy nie widziały go w kościele i nie wierzyły w jego chrzest. Bał się, że któregoś dnia jego sekret o przybranej religii się wyda.

John, oprócz sprawy z religią, w sekrecie trzymał również swoje uwielbienie dla Rosjan. Przekonał się jednak, że wśród większości sympatyzującej Amerykanom nie może głośno wyrażać swoich poglądów.
Chłopiec cały czas poszukiwał swojej tożsamości. Podziwiał Anglików za odwagę i sam się za Anglika uważał. Lękał się, że przez wzgląd na pochodzenie ojca może zostać przeniesiony do afrykanerskiej klasy.

Rodzina matki i ojca uważały Johna za dziwaka. On sam traktował ich z góry i lekceważył ich sztywne normy i zachowania. Jednak do farmy, na której dorastał ojciec, odczuwał wielka miłość. Uwielbiał z nim tam jeździć, chodzić na polowania, brać udział w strzyżeniu owiec, przyglądać się oprawianiu zwierząt. Choć wiedział, że farma nigdy nie będzie jego to czuł, że do niej należy. Była jego drugą matką.

Młody John nie był sympatycznym chłopcem. Wręcz przeciwnie, był bezczelny, władczy, zły. Nie budził pozytywnych uczuć, prędzej przerażenie, że 10-letnie dziecko zdolne jest do takiego wyrachowania i okrucieństwa. Jednak w bohaterze Chłopięcych lat jest coś, co każe go w pewien sposób podziwiać. Jego dojrzałość, spostrzegawczość i inteligencja potrafią wpłynąć na czytelnika. John nie był typowym 10-latkiem i zdawał sobie sprawę ze swej wyjątkowości. Wiedział też, że dorasta w dziwnych czasach i, choć nie wszystko było dla niego zrozumiałe, a sam potrafił zachować się po prostu podle, to czuł, że nietolerancja i narzucone podziały nie są sprawiedliwe.

Autobiograficzna powieść Coetzeego jest niezwykle poruszającą książką. Czas swojej młodości przedstawił autor, stosując narrację nie, jak można by podejrzewać, 1-osobową, ale pisze w 3 osobie, w dodatku w czasie teraźniejszym. Nie jest to więc historia opowiedziana przez 10-latka, lecz przez dorosłego mężczyznę, który z perspektywy lat przygląda się. swojemu dzieciństwu, jednak go nie ocenia. Prosty, pozornie surowy, ale jednocześnie pełen emocji język powieści to język dojrzałego człowieka, o czym trzeba pamiętać, czytając książkę.

Chłopięce lata to, mimo poruszanych problemów, nie głos sprzeciwu wobec aparthiedu. To opis losów niezwykłego chłopca, próbującego odnaleźć się w dziwnym okresie dzieciństwa, które jest „czasem zaciskania zębów i znoszenia przeciwieństw losu” (J.M. Coetzee, Chłopięce lata, Kraków 2007, s. 18.).

Coetzee po mistrzowsku posługuje się słowami. W oszczędnej formie potrafi przedstawić rzeczywistość, która wstrząśnie czytelnikiem. Jego prozy nie da się czytać z lekceważeniem, ani dla czystej przyjemności. Tak jest w przypadku fikcji literackich, które tworzy i tak samo w przypadku autobiograficznej powieści.






środa, 21 lipca 2010

Podróż do przeszłości

Podróż do źródeł czasu Alejo Carpentiera jest opisem niezwykłej wyprawy głównego bohatera-narratora w głąb puszczy i jednocześnie w przeszłość.

Bezimienny bohater pracuje w branży reklamowej, mieszka z żoną Ruth, aktorką, z którą dzieli łoże jedynie w niedzielne poranki, by wypełnić małżeńską powinność. Dość nudne życie umila sobie alkoholem, pseudointelektualnymi dyskusjami i spotkaniami z kochanką – Mouche. Przypadkowo pierwszego dnia trzytygodniowego urlopu dostaje propozycję wyruszenia w podróż, która umożliwi mu udowodnienie jego teorii o pochodzeniu muzyki. Początkowo niechętnie nastawiony do pomysłu, pod wpływem nalegań Mouche decyduje się. Już na pierwszym etapie wyprawy bohater wpada w wir rewolucji, uciek
a na wieś, a stamtąd udaje się na poszukiwanie potrzebnych mu plemiennych instrumentów. W drodze poznaje Greka Yannesa, poszukiwacza diamentów, tajemniczego Adelantado oraz piękną Indiankę – Rosario, znajomość z którą pozwoli mu odkryć czym jest prawdziwa, czysta miłość. Zostawiwszy chorą na malarię Mouche pod opieką botanika, narrator wyrusza w głąb puszczy do ukrytego miasta Adelantado, gdzie ludzie żyją według pierwotnych zasad, a państwowość dopiero się kształtuje. Życie z dala od cywilizacji początkowo wydaje się bohaterowi idealne. Znalazł się daleko od znanego mu, zakłamanego świata, od nic niedających dyskusji jego zblazowanych znajomych, w miejscu, gdzie kobiety i mężczyźni oddawali się codziennej pracy na rzecz wspólnego dobra. Miłość do Rosario odegrała tu znaczącą rolę, pokazując mu, że istnieją jeszcze kobiety, dla których liczą się zasady moralne i prawda, a nie tylko erotyczne przyjemności i pełne pozorów gry.
Odkrywa w sobie dawne pasje i zaczyna komponować tren o Prometeuszu. Powoli jednak zaczyna zdawać sobie sprawę z niedoskonałości takiego życie, gdzie trudno o papier i tusz, nie wspominając o wygodach takich, jak herbata czy dobre wino. Przy nadarzającej się okazji podejmuje decyzję o chwilowym powrocie do domu, aby zakończyć tam swoje wszystkie sprawy, a potem na stałe wrócić do swojej Rosario i życia w zapo
mnieniu. Bohater nie przewidział jednak, że powrót do cywilizacji nie będzie łatwy. I gdy wreszcie uda mu się znów wyrwać z sideł rzeczywistości okaże się, że powrót do przeszłości nie jest w pełni możliwy, a raj, raz utracony, nigdy nie będzie już taki sam.

W tym miejscu urywają się losy bohatera, czytelnik nie dowie się, jak potoczyło się jego życie. Autor zostawia go z pytaniami o możliwość powrotu do tego, co minęło, a odpowiedź, która się nasuwa jest mało satysfakcjonująca.
W swej powieści Carpentier w sposób realistyczny przenosi czytelnika w czasie, pokazując mu południowoamerykańskich Indian, żyjących tak, jak w czasach pierwszych konkwistadorów. Językiem prostym, a jednocześnie niezwykle plastycznym unaocznia sekrety puszczy i jej fascynującą, nieokiełznaną przyrodę:
Rośliny wodne tworzyły gęstą tkaninę, niby puszysty dywan ukrywający płynącą pod nim wodę, i udawały roślinność mocno tkwiącą korzeniami w ziemi; obłupana kora natychmiast przybierała konsystencję bobkowego listka w marynacie, marynacie grzyby wyglądały jak nalot miedzi, jak rozsypana siarka, obok kameleona-oszusta, zbyt podobnego do uschłej gałęzi, barwy zbyt przypominającej lapis lazuli lub ołów w gorącożółte plamy udające teraz plamy słońca usiłującego przedrzeć się przez liście, które nigdy nie przepuszczały słońca w całości. Puszcza to świat kłamstwa, pułapek, oszustwa, i wszystko tu jest maską, podstępem, gra pozorów, metamorfozą (A. Carpentier, Podróż do źródeł czasu, Warszawa 1963).
http://www.flickr.com/photos/sonictk/336250439/

We fragmentach takich jak powyższy odnaleźć można echa lo real maravilloso (rzeczywistości cudownej), gdy natura, choć rzeczywista, wydaje się być nie z tego świata, całkowicie obca i zaskakuje tego, który całe swoje życie spędził wśród zdobyczy cywilizacji, ale z dala od cudów niezależnych od człowieka. W tym miejscu warto zaznaczyć, że prawdziwym popisem opisu rzeczywistości cudownej jest inna, wcześniejsza powieść Alejo Carpentiera – Królestwo z tego świata.

W Podróży do źródeł czasu ujawnia się muzykologiczne wykształcenie kubańskiego pisarza. Bohater prowadzi badania nad genezą muzyki, sam jest jej wielkim miłośnikiem, komponuje. W niezwykły sposób opisuje swoje fascynacje największymi dziełami oraz z zachwytem przygląda się prymitywnym instrumentom i, jak twierdzi, staje się świadkiem tego, jak rodzi się muzyka.

Język, sposób narracji (choć 1-osobowa to jednak pozwala sięgnąć dalej, poza zakres postrzegania narratora) i wyczuwalna pasja, z jaką książka została napisana podkreślają siłę opisywanej historii. Carpentier pozwala czytelnikowi dostać się do początku, do miejsca, gdzie rodzi się cywilizacja, ale jednocześnie pokazuje, że ten świat został nam odebrany i powrót do niego nie jest już możliwy, tak jak niemożliwa jest całkowita ucieczka od nowoczesnego świata.

Podróż do źródeł czasu, choć miejscami może nużyć mniej cierpliwych czytelników, stanowi prawdziwą, intrygującą literacką przygodę, w której warstwa fabularna uzupełniana jest przez plastyczność języka. To, co mogę zarzucić powieści jest niepełne wykorzystanie możliwości, jakie daje taki sposób opisywania świata, jaki wybrał Carpentier i, który w pełni wykorzystał we wspomnianym już Królestwie.



poniedziałek, 19 lipca 2010

Miłosz o dorastaniu

Myśląc o książce, której czytanie sprawiło mi prawdziwą przyjemność i wprawiało w niemal sielankowy nastrój, do głowy przychodzi mi między innymi urocza [sic!] Dolina Issy Czesława Miłosza. Dolina niemal jak ogród rajski, nawet diabły swoje własne posiada, tyle, że nie pod postacią gada na drzewie. Posiada także swojego Adama – młodego Tomasza Dilbina, który zdobywa w niej wiedzę o życiu, o sobie, o budowaniu własnej tożsamości. Przebywa u dziadków na Litwie, rodzice, nie mogąc przekroczyć granicy, zostali w Polsce. Pozostawiony niemal sam sobie, wychowywany na łonie przyrody (zachwycające w swej prostocie opisy litewskiej krainy to jeden z atutów książki), szybko staje się samodzielny i przechodzi inicjację z wieku cielęcego, pełnego słodkiej nieświadomości, w okres początkującej dorosłości. Dolina Issy wydaje się być idealnym miejscem na dojrzewanie. Różnorodność kulturowa, obcowanie z naturą wpływa pozytywnie na proces dorastania bohatera. Podobnie, jak dziadek Surkont, fascynuje się botaniką i z rozkoszą odkrywa tajemnice roślin. Spotyka ludzi przepełnionych dobrocią, ale także styka się z złem. Poznaje wreszcie naturę Litwinów, dzielących się na tych, którzy cenią równość i tolerancję (reprezentuje ich Czarny), jak i upartych narodowców, którzy chętnie przepędziliby wszystkich obcych z „ich” ziemi (Wackonis).

Dorastający Tomasz, jak niemal każdy w tym wieku, poszukuje autorytetów i początkowo, również, jak wielu z nas, szuka ich na zewnątrz. Z zachwytem obserwuje Romualda Łukowskiego, polskiego szlachcica, który romansuje z ciotką Tomasza – Heleną, a później wiąże się ze swoją służącą Barbarą. Prawdziwym autorytetem zostaje jednak jego dziadek, który „wpuszcza” go do swej biblioteki i poprzez kontakt z książkami pomaga mu odnaleźć siebie samego. Chłopiec odkrywa, że jego życie zostało ukształtowane przez jego przodków, co jednocześnie zmusza go do rozmyślań nad tym, kim by był, gdyby losy jego rodziny potoczyły się inaczej.
Przeżywa także rozkoszne chwile z dziewczyną z okolicy. Zupełnie niewinne, a jednak przepełnione erotyką, o których narrator mówi, że „było słodko”.

Tomasz wkrótce opuści dolinę, w której spędził chyba najlepsze lata i wraz z ukochaną matką wróci do wyzwolonej ojczyzny. Tym samym zamknięty zostanie jeden z etapów w jego życiu, a wspomnienie o nim będzie wspomnieniem o cudownej krainie, o boskim ogrodzie.
Choć Tomasz jest postacią pierwszoplanową i wokół niego kręci się akcja, to głównym bohaterem książki jest sama dolina i wszyscy zamieszkujący ją ludzie. Nie braknie nam interesujących postaci. Dolina ma swojego szaleńca – Baltazara, ma także swojego ducha – piękną Magdalenę, która z miłości do księdza popełnia samobójstwo i starszy we wsi.

Na uwagę zasługuje także sposób narracji. Autor wykorzystał swoje młodzieńcze doświadczenia i przeniósł je na papier w formie kroniki-eseju. 3-osobowa narracja, styl niemal informacyjny, co z pozoru wyglądać może dość sucho. Jednak Miłoszowi idealnie udało się połączenie takiego stylu z opisem mitycznej, baśniowej krainy. Dzięki temu powstała piękna opowieść o dorastaniu przeznaczona dla wszystkich wrażliwych na magię słowa.