sobota, 14 maja 2011

Llosa, dziecię i seks

Nie jest łatwo być macochą. Nawet wtedy, kiedy jest się uwielbianą i pożądaną przez męża. Zawsze bowiem pozostaje jego dziecko, które, jak to zwykle w baśniach (i w życiu pewnie też) bywa, nie pała miłością do nowej mamusi. Donia Lukrecja, bohaterka Pochwały macochy Maria Vargasa Llosy (Znak, Kraków 2010) nie miała tego problemu. Miała poważniejszy - jej młodziutki pasierb Fonsito, ten uroczy chłopczyk o twarzy aniołka, który nie tak dawno przystępował do Pierwszej Komunii Świętej, zapałał do macochy uczuciem bynajmniej nie synowskim. Zaczęło się niewinnie od listu napisanego na 40. urodziny Lukrecji, w którym zauroczony kobietą chłopiec, obiecał jej w prezencie zostanie prymusem. Do tego doszły drobne pieszczoty, przytulanki, pocałunki Fonsia, które stawały się coraz mniej dziecięce, a coraz bardziej zmysłowe. Macosze zachowanie chłopca się nie spodobało, a mimo wszystko rozbudziło w niej dziwne namiętności, którym dała upust podczas upojnej nocy przeżytej z mężem don Rigobertem. Jeśli jednak Lukrecja miała nadzieję, że chłopczyk przestanie okazywać jej uczucia w tak wylewny sposób, to grubo się myliła. Fonsito nie tylko nie przestał adorować swojej macochy, ale zaczął podglądać ją w kąpieli, a pokojówce wyznał, że się w niej zakochał. Zagniewana tym Lukrecja chciała ukarać chłopca i odsunąć go do siebie, ale jego groźba, że się zabije doprowadziły do tego, że między tą dziwną parą - 40-latką i małoletnim chłopcem (dzieckiem jeszcze!!!) wybucha dziwny, namiętny romans. Romans, któremu kobieta uległa nadzwyczaj szybko, który rozbudził w niej dodatkowe pokłady żądzy i w wyniku którego jej miłosne doznania z mężem nabrałby nowego, silniejszego wymiaru, co z radością odczuł, nie zdający sobie oczywiście z niczego sprawy don Rigoberto. Oczywiście związek macochy i pasierba nie mógł skończyć się zbyt dobrze, do czego zresztą przyczynił się sam chłopiec.


Tak w skrócie przedstawia się fabuła Pochwały macochy. Gorsząca, rozpustna, odpychająca (nawet dokładnie opisy zabiegów higienicznych i defekacji don Rigoberta nie budziły we mnie takiego odczucia), lecz także dziwnie przyciągająca czytelnika. Ale co może przyciągać i pociągać w powieści, której treścią jest pedofilska relacja między macochą a pasierbem??? Język, jakim posługuje się Vargas Llosa. Język, który jest niezwykle zmysłowy, erotyczny, pociągający. Język, któremu szybko się ulega, który uwodzi, ale również zwodzi. Bo przedstawionych faktów, mimo słów, wyznań, westchnień, nie łatwo jest określić, co jest prawdą, a co nie, kto w tym dziwnym trójkącie erotycznym rządzi. Moim typem jest aniołeczek Fonsito, który dla mnie stanowi ucieleśnienie diabelstwa, z tymi jego loczkami, niewinnym spojrzeniem i dziecięcym śmiechem. Ale oczywiście mogę się mylić. To zresztą przestaje być ważne, gdyż tą książką rządzi nie romans, ale jak już pisałam - język. 


Sam romans zresztą nie jest jedynym motywem powieści. Jest on poprzetykany fragmentami dotyczącymi wspomnianych już zabiegów higienicznych zdradzanego męża oraz historiami postaci z obrazów, dopełniających akcję romansową. Historie też są mocno erotyczne i zmysłowo opisywane. Znajdziemy tu opowieść Kandaulesa, króla Lidii, opiewającego swą żoną, a przede wszystkim jej wspaniały i potężny zad, z którego powodu poleciała nawet głowa. Jest wyznanie Diany, bogini łowów, o jej igraszkach z kochanką, którym przygląda się małoletni pastuszek. Jest relacja Amora, pobudzającego odgrywającą rolę Wenus małżonkę, czekającą na mającego ją posiąść męża. Ale wśród opowiadających swoje historie jest także zdeformowana, odpychająca i lubieżna postać z obrazu Bacona, jest abstrakcyjny przerażający obraz, w którym Fonsito widzi swoją macochę-kochankę. Obrazy stanowią uzupełnienie, podkreślenie relacji zachodzących między don Rigobertem, donią Lukrecją i Fonsitem. Wszystkie opisy są mocno seksualne, zmysłowe i muszę przyznać, że dziwnie się je czyta w pełnym ludzi autobusie (podobne, ale zdecydowanie mocniejsze uczucie miałam tylko, gdy w Empiku przeczytałam fragment Zwrotnika raka opisujący seks oralny - wyszłam szybko czerwona jak burak;)). Wyróżnia się jedynie ostatni z opisywanych obrazów, przedstawiający zwiastowanie. Nie jest to jednak typowy opis tego niezwykłego wydarzenia. Vargas Llosa przedstawił je z perspektywy młodziutkiej, zagubionej Maryi, która była zupełnie nieświadoma tego, że ma zostać matką Boga, dla której anioł Gabriel był tylko niezwykle pięknym młodzieńcem i którą pozostawił z licznymi pytaniami, a bez odpowiedzi.
 

W tym miejscu muszę pochwalić wydanie książki. Trafiła mi się edycja z ilustracjami, co wzbogaciło odbiór opisywanych obrazów. Książka wydana jest na bardzo dobrym papierze, a zmysłowa okładka oddaje treść książki (okładki to zresztą duży plus znakowskich wydań Llosy).


Na zakończenie muszę przyznać, że Vargas Llosa jako pisarz wciąż stanowi dla mnie zagadkę. Mocne i brutalne Święto kozła mnie zachwyciło, Ciotka Julia i skryba dała przyjemność, ale bez szału (najciekawsze w niej były dla mnie urywane opowieści radiowe, a nie historia romansu), z kolei Pochwała macochy uwiodła językiem, jednak nie całkowicie. Wiem, że to tylko malutka próbka możliwości peruwiańskiego pisarza i muszę przyznać, że cieszy mnie to, iż tyle jeszcze przede mną.

12 komentarzy:

  1. Ua.. Strasznie wciągnęła mnie Twoja recenzja, koniecznie do przeczytania!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobra recenzja, ale nie sądzisz, że wygadałaś całą treść książki? ;) Czytałam ją i świetnie oddałaś jej klimat, niemniej jednak mam wrażenie, że niewiele pozostało dla czytelnika.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem, czy bezpiecznie jest już komentować, ale zaryzykuję. Napisałam piękny komentarz zaraz przed tymi pracami na bloggerze, niestety już nie zdążyłam go dodać :)

    Pogratulować pięknego tekstu, czystą przyjemnością było go przeczytać. Tę zmysłowość w prozie Llosy wyczuwałam już podczas lektury "Ciotki Julii..." - w której, nawiasem mówiąc, też dużo bardziej niż główny wątek podobały mi się radiowe opowieści Pedra Camacho - ale z tego co widzę, w "Pochwale macochy" jest dużo więcej pieprzu. Ciekawe, ciekawe. Może to będzie następna jego książka, którą przeczytam?

    OdpowiedzUsuń
  4. Naiu, dziękuję bardzo za dobre słowa o poście :) Miło mi to czytać. Masz rację, w "Pochwale macochy" jest zdecydowanie dużo więcej pieprzu, aż się boję, co będzie w "Zeszytach don Rigoberta", które są jej kontynuacją.

    Uwaga: W wyniku prac na bloggerze zostały usunięte dwa komentarze: od Domi i C.S., za które dzięki dziewczyny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Co do "Ciotki Julii..." mam identyczne odczucia, taka na przykład opowieść o szczurach wydawała mi się znacznie bardziej interesująca od samego romansu. Zgadzam się również w kwestii okładek - wyjątkowo udane. Sama "Pochwała macochy" trochę mnie odstrasza, nie jestem pewna, czy jednak ten specyficzny pomysł fabularny mnie nie zniechęci, choć może zaryzykuję ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. No to dziewczyny, chyba coś we mnie poruszyłyście. Wiele lat temu mój przyjaciel, dosłownie jęczał, że muszę przeczytać Katedrę. No wyjęczał ale częściowo, bo Katedry nie skończyłam. No jakoś nie mogłam, było tam niby wszystko, co trzeba, ale niby czegoś mi było brak i się na Llosę wypięłam. Niby. (kiedyś tak zrobiłam z Oates i wróciłam z podkulonym ogonem)
    Chyba dam mu szansę, ale nie tak od razu, niech sobie poczeka:-)))

    OdpowiedzUsuń
  7. niedopisanie, myślę, że możesz zaryzykować. Pomysł, rzeczywiście specyficzny, ale jeśli obawiasz się wulgarności, to chyba nie powinnaś - ja jej znalazłam.

    dea, daj mu szansę! Llosa wydaje mi się pisarzem, którego warto próbować ze względu na różnorodność (piszę tylko na podstawie 3 przeczytanych przeze mnie powieści) - jedna książka może się wydać mało odkrywcza, a inna zachwycić.

    OdpowiedzUsuń
  8. Na półce mam trzy powieści Llosy i wciąż żadnej nie przeczytałam. I chociaż nie ma wśród nich "Pochwały macochy" to chyba po nią w tym momencie chciałabym najbardziej sięgnąć.

    A wszystko przez Twoją recenzję, która bardzo mi się podoba.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Claudette, cieszę się, że mój tekst tak zadziałał :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej, jeżeli ci się podobało Święto Kozła to koniecznie przeczytaj Rozmowę w Katedrze!
    Święto Kozła to dla mnie taki gorszy młodszy brat 'Rozmowy...'. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Kinga Bee, na "Rozmowę" zasadzam się już od jakiegoś czasu i w takim razie na pewno ją przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Genialna recenzja. Książke czytałam, napisana jest wspaniałym językiem. Wogole uwielbiam Llose

    OdpowiedzUsuń