
Tak w skrócie przedstawia się fabuła Pochwały macochy. Gorsząca, rozpustna, odpychająca (nawet dokładnie opisy zabiegów higienicznych i defekacji don Rigoberta nie budziły we mnie takiego odczucia), lecz także dziwnie przyciągająca czytelnika. Ale co może przyciągać i pociągać w powieści, której treścią jest pedofilska relacja między macochą a pasierbem??? Język, jakim posługuje się Vargas Llosa. Język, który jest niezwykle zmysłowy, erotyczny, pociągający. Język, któremu szybko się ulega, który uwodzi, ale również zwodzi. Bo przedstawionych faktów, mimo słów, wyznań, westchnień, nie łatwo jest określić, co jest prawdą, a co nie, kto w tym dziwnym trójkącie erotycznym rządzi. Moim typem jest aniołeczek Fonsito, który dla mnie stanowi ucieleśnienie diabelstwa, z tymi jego loczkami, niewinnym spojrzeniem i dziecięcym śmiechem. Ale oczywiście mogę się mylić. To zresztą przestaje być ważne, gdyż tą książką rządzi nie romans, ale jak już pisałam - język.
Sam romans zresztą nie jest jedynym motywem powieści. Jest on poprzetykany fragmentami dotyczącymi wspomnianych już zabiegów higienicznych zdradzanego męża oraz historiami postaci z obrazów, dopełniających akcję romansową. Historie też są mocno erotyczne i zmysłowo opisywane. Znajdziemy tu opowieść Kandaulesa, króla Lidii, opiewającego swą żoną, a przede wszystkim jej wspaniały i potężny zad, z którego powodu poleciała nawet głowa. Jest wyznanie Diany, bogini łowów, o jej igraszkach z kochanką, którym przygląda się małoletni pastuszek. Jest relacja Amora, pobudzającego odgrywającą rolę Wenus małżonkę, czekającą na mającego ją posiąść męża. Ale wśród opowiadających swoje historie jest także zdeformowana, odpychająca i lubieżna postać z obrazu Bacona, jest abstrakcyjny przerażający obraz, w którym Fonsito widzi swoją macochę-kochankę. Obrazy stanowią uzupełnienie, podkreślenie relacji zachodzących między don Rigobertem, donią Lukrecją i Fonsitem. Wszystkie opisy są mocno seksualne, zmysłowe i muszę przyznać, że dziwnie się je czyta w pełnym ludzi autobusie (podobne, ale zdecydowanie mocniejsze uczucie miałam tylko, gdy w Empiku przeczytałam fragment Zwrotnika raka opisujący seks oralny - wyszłam szybko czerwona jak burak;)). Wyróżnia się jedynie ostatni z opisywanych obrazów, przedstawiający zwiastowanie. Nie jest to jednak typowy opis tego niezwykłego wydarzenia. Vargas Llosa przedstawił je z perspektywy młodziutkiej, zagubionej Maryi, która była zupełnie nieświadoma tego, że ma zostać matką Boga, dla której anioł Gabriel był tylko niezwykle pięknym młodzieńcem i którą pozostawił z licznymi pytaniami, a bez odpowiedzi.
W tym miejscu muszę pochwalić wydanie książki. Trafiła mi się edycja z ilustracjami, co wzbogaciło odbiór opisywanych obrazów. Książka wydana jest na bardzo dobrym papierze, a zmysłowa okładka oddaje treść książki (okładki to zresztą duży plus znakowskich wydań Llosy).
Na zakończenie muszę przyznać, że Vargas Llosa jako pisarz wciąż stanowi dla mnie zagadkę. Mocne i brutalne Święto kozła mnie zachwyciło, Ciotka Julia i skryba dała przyjemność, ale bez szału (najciekawsze w niej były dla mnie urywane opowieści radiowe, a nie historia romansu), z kolei Pochwała macochy uwiodła językiem, jednak nie całkowicie. Wiem, że to tylko malutka próbka możliwości peruwiańskiego pisarza i muszę przyznać, że cieszy mnie to, iż tyle jeszcze przede mną.
Ua.. Strasznie wciągnęła mnie Twoja recenzja, koniecznie do przeczytania!
OdpowiedzUsuńBardzo dobra recenzja, ale nie sądzisz, że wygadałaś całą treść książki? ;) Czytałam ją i świetnie oddałaś jej klimat, niemniej jednak mam wrażenie, że niewiele pozostało dla czytelnika.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy bezpiecznie jest już komentować, ale zaryzykuję. Napisałam piękny komentarz zaraz przed tymi pracami na bloggerze, niestety już nie zdążyłam go dodać :)
OdpowiedzUsuńPogratulować pięknego tekstu, czystą przyjemnością było go przeczytać. Tę zmysłowość w prozie Llosy wyczuwałam już podczas lektury "Ciotki Julii..." - w której, nawiasem mówiąc, też dużo bardziej niż główny wątek podobały mi się radiowe opowieści Pedra Camacho - ale z tego co widzę, w "Pochwale macochy" jest dużo więcej pieprzu. Ciekawe, ciekawe. Może to będzie następna jego książka, którą przeczytam?
Naiu, dziękuję bardzo za dobre słowa o poście :) Miło mi to czytać. Masz rację, w "Pochwale macochy" jest zdecydowanie dużo więcej pieprzu, aż się boję, co będzie w "Zeszytach don Rigoberta", które są jej kontynuacją.
OdpowiedzUsuńUwaga: W wyniku prac na bloggerze zostały usunięte dwa komentarze: od Domi i C.S., za które dzięki dziewczyny :)
Co do "Ciotki Julii..." mam identyczne odczucia, taka na przykład opowieść o szczurach wydawała mi się znacznie bardziej interesująca od samego romansu. Zgadzam się również w kwestii okładek - wyjątkowo udane. Sama "Pochwała macochy" trochę mnie odstrasza, nie jestem pewna, czy jednak ten specyficzny pomysł fabularny mnie nie zniechęci, choć może zaryzykuję ;)
OdpowiedzUsuńNo to dziewczyny, chyba coś we mnie poruszyłyście. Wiele lat temu mój przyjaciel, dosłownie jęczał, że muszę przeczytać Katedrę. No wyjęczał ale częściowo, bo Katedry nie skończyłam. No jakoś nie mogłam, było tam niby wszystko, co trzeba, ale niby czegoś mi było brak i się na Llosę wypięłam. Niby. (kiedyś tak zrobiłam z Oates i wróciłam z podkulonym ogonem)
OdpowiedzUsuńChyba dam mu szansę, ale nie tak od razu, niech sobie poczeka:-)))
niedopisanie, myślę, że możesz zaryzykować. Pomysł, rzeczywiście specyficzny, ale jeśli obawiasz się wulgarności, to chyba nie powinnaś - ja jej znalazłam.
OdpowiedzUsuńdea, daj mu szansę! Llosa wydaje mi się pisarzem, którego warto próbować ze względu na różnorodność (piszę tylko na podstawie 3 przeczytanych przeze mnie powieści) - jedna książka może się wydać mało odkrywcza, a inna zachwycić.
Na półce mam trzy powieści Llosy i wciąż żadnej nie przeczytałam. I chociaż nie ma wśród nich "Pochwały macochy" to chyba po nią w tym momencie chciałabym najbardziej sięgnąć.
OdpowiedzUsuńA wszystko przez Twoją recenzję, która bardzo mi się podoba.
Pozdrawiam :)
Claudette, cieszę się, że mój tekst tak zadziałał :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Hej, jeżeli ci się podobało Święto Kozła to koniecznie przeczytaj Rozmowę w Katedrze!
OdpowiedzUsuńŚwięto Kozła to dla mnie taki gorszy młodszy brat 'Rozmowy...'. :)
Kinga Bee, na "Rozmowę" zasadzam się już od jakiegoś czasu i w takim razie na pewno ją przeczytam :)
OdpowiedzUsuńGenialna recenzja. Książke czytałam, napisana jest wspaniałym językiem. Wogole uwielbiam Llose
OdpowiedzUsuń