sobota, 9 marca 2019

Łódź jest kobietą - Marta Madejska, "Aleja włókniarek"


Reportaż Marty Madejskiej Aleja Włókniarek (Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2018) jest próbą przywrócenia do ogólnej świadomości tych kobiet, którym Łódź zawdzięczała sukces przemysłowy, próbą oddania pracownicom zakładów włókienniczych należnego im miejsca w historii, zajętego później przez mężczyzn – aleja Włókniarzy właśnie – i co więcej, próbą jak najbardziej udaną. 

Autorka miała niełatwe, a wręcz arcytrudne zadanie – z archiwów, dokumentów historycznych, materiałów propagandowych, fotografii, wspomnień pisanych zupełnie z innych okazji wyłuskać głos tych, którym go odebrano, odszukać zapomniane, z szarej masy, do której je sprowadzono, wyodrębnić konkretne osoby, odtworzyć z wybrakowanych źródeł historię (herstorię) łódzkich włókniarek. Z tych wyszperanych okruchów, fragmentów, z rozmów, które Madejskiej udało się przeprowadzić, wyłania się obraz naprawdę fascynujący, choć jednocześnie straszny.

Mrówcza praca dziennikarki zaowocowała opisem historii łódzkiego przemysłu tkackiego od jego początków – rozkwitu życia gospodarczego w XIX stuleciu, poprzez dwudziestowieczne rewolucje robotnicze, wojny światowe, okres PRL, aż po jego koniec po transformacji ustrojowej. A tak naprawdę jest to opis życia wszystkich zapomnianych kobiet – tych, które pragnąc zyskać niezależność i zmienić swoje życie, opuszczały rodzinne wsie, by podjąć się ciężkiej pracy przy krosnach, tych, na które spadł obowiązek utrzymania rodziny, gdy mężczyzn robotników zwalniano z fabryk, tych, które walczyły o godne zarobki i godne traktowanie, tych, które musiały zmierzyć się z upadkiem manufaktur włókienniczych i odnaleźć w nowej rzeczywistości, w której nie było już dla nich miejsca. 

Książka Madejskiej jest dla mnie szczególnie ważna ze względu na mnogość poruszanych w niej problemów, z jakimi borykały się (borykają nadal) kobiety. Jedną z najistotniejszych kwestii była edukacja kobiet, a raczej to, jak ją traktowano. Zamiast umożliwienia im zdobycia wykształcenia, które pozwoliłoby im na samodzielną pracę i niezależność finansową, dziewczęta przygotowywano do roli żon i matek. Nie myślano o zbędnych córkach, które przez brak szans na zamążpójście nie miały możliwości finansowego odciążenia rodziny (córka z domu – jedna gęba mniej do wykarmienia). Brak wykształcenia umożliwiającego pracę, zarobek i swobodę ekonomiczną, ciężkie warunki życiowe sprawiały, że dziewczyny, nierzadko też zmuszane przez mężczyzn i kobiety, decydowały się na prostytucję. I zdaniem wielu winne problemowi prostytucji było złe prowadzenie się dziewcząt, ich brak zasad moralnych, uleganie cielesnym potrzebom, a nie fatalnie opracowany system, które nie dawał kobietom szans na inne życie. (O tym, czym skutkował brak umiejętności pozwalających na zarobek i utrzymanie się bez męża, pisała Eliza Orzeszkowa w Marcie, o której też zresztą Madejska wspomina). I choć to powieść tendencyjna, czyli skonstruowana w określony sposób, który mnie literacko w ogóle nie pasuje, to wciąż należy ją czytać, bo wciąż pozwala zrozumieć kobietom, jak ważna jest finansowa niezależność. Wiem, bo ta, która mnie tego uczyła, zainspirowała się właśnie tą powieścią przeczytaną w młodości). Być może za bardzo skupiam się na tym akurat problemie, ale jest on dla mnie szalenie istotny, wciąż lekceważony, a dla wielu jest po prostu nieznany.

Łódzkie włókniarki walczyły z marnymi zarobkami, molestowaniem seksualnym (uwaga – to nie jest wymysł naszych czasów), ciężką trójzmianową pracą. Najpierw wyzyskiwane przez prywatnych fabrykantów, później przez system, który wymagał od nich wyrabiania norm ponad ich możliwości, wreszcie przez tych, którzy pozbawili je środków do życia. Utrzymywały rodziny, stały godzinami w kolejkach sklepowych, gotowały zalewajkę. Jednoczyły się, pomagały, organizowały strajki. Szukały sprawiedliwości, a traktowano je jak roszczeniowe histeryczki, gdy szukały sposobu na wykarmienie dzieci. Ich walka i strajki były mniej istotne od walki mężczyzn – oni walczyli o godność i politykę, one „tylko” o chleb i kaszankę. Upokarzane, nie poddawały się, wciąż podejmowały trud pracy. Na przestrzeni dziesiątków lat nikt jednak nie traktował ich serio.

Aleja włókniarek  jest reportażem, w którym sama autorka jest tylko tłem, najważniejsze są jego bohaterki. I bardzo dobrze. Madejska oddaje w nim głos zapomnianym. Dlatego jest w nim tak wiele cytatów, opisów fotografii, sięgania do źródeł. Co istotne, często są to źródła, którym nie można w pełni zaufać – niemało tu materiałów propagandowych, choćby tych z Polskiej Kroniki Filmowej dotyczących przodowniczek pracy. Mało za to opisu prawdziwej codzienności łódzkich robotnic. Tę autorka musiała wyłuskać z relacji, które bezpośrednio włókniarek nie dotyczyły. Włókniarki od początku były w zasadzie nieme, stanowiły jedynie tło (jak choćby w Ziemi obiecanej Reymonta), nikt nie dawał im głosu. Tym bardziej więc podziwiam pracę podjętą przez Madejską oraz jej rezultat, bo jej reportaż jest tekstem, który mnie naprawdę zafascynował. 

Aleja włókniarek jest historią włókniarek łódzkich, ale tak naprawdę jest historią  robotnic w ogóle. Jest jednym z elementów opowieści o historii emancypacji kobiet w Polsce. Jestem ogromnie wdzięczna Marcie Madejskiej za wypełnienie choć jednego z licznych pustych miejsc, których w historii Polek jest jeszcze bardzo wiele.  

Zdjęcie okładki ze strony Wydawnictwa Czarne.