czwartek, 12 kwietnia 2012

Julii Hartwig dziennik intymny

Po Dziennik Julii Hartwig (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011)  sięgnęłam z powodu mojego zamiłowania do czytania tego rodzaju zapisków, a nie w wyniku bycia miłośniczką jej poezji (przyznać muszę, że słabo ją znam, ale zamierzam nadrobić).  Był to wybór o tyle nie przypadkowy, że wszelkie dzienniki i pamiętniki ludzi związanych z literaturą szalenie mnie pociągają, więc mając taką możliwość, od razu z niej skorzystałam. Nie miałam pojęcia czego się spodziewać, ale już od pierwszej strony gratulowałam sobie wyboru. 

Dziennik rozpoczyna wstęp od autorki, w którym Julia Hartwig wspomina swoje pierwsze pobyty w Paryżu, emigrację wraz z mężem Arturem Międzyrzeckim  i córeczką do Stanów, a wreszcie powrót do Polski aż po upadek PRL. Już z samego wstępu wyłania się obraz postaci niezwykle interesującej, inteligentnej, wrażliwej na otoczenie. Poetka wspomina tu prace we Francji nad książkami o Apollinairze i de Nervalu, kontakty z niezwykłymi ludźmi, a  także proste czynności jak wizyty w kawiarenkach czy spacery. Po krótkim, ale treściwym i pomagającym czytelnikowi, który nie jest zaznajomiony z losami Hartwig, poznać bohaterkę wprowadzeniu następuje część właściwa, czyli notatki z lat 2008–2010. I tu zaczyna się prawdziwa uczta i to bogata w najrozmaitsze dania. Poetka bowiem porusza najróżniejsze tematy, które dotyczą jej, ludzi, których zna i znała, a także bieżących sytuacji politycznych i społecznych. Dlatego niech nie dziwią odwołania do rządów PiS-u i opinie Hartwig na temat braci Kaczyńskich (jakże zbieżne z moimi, na szczęście), poczynań prezydenta, rządu, ale również dotyczące tragedii w Smoleńsku i walki o krzyż. Lecz jeśli ktoś chce tu znaleźć jakieś krzykliwe hasła i wulgarne obrazy srodze się zawiedzie. Cechą autorki dziennika jest bowiem wielka subtelność, rozwaga i szacunek, które nic nie ujmują ze szczerości wypowiedzi.

Sytuacje polityczne zajmują najmniej miejsca w Dzienniku. Większość to opis wydarzeń, w których uczestniczyła w opisywanym czasie Julia Hartwig, jej podróży, spotkań autorskich oraz spotkać z przyjaciółmi tak wielkiego kalibru jak Marek Edelman czy Leszek Kołakowski. Dużo miejsca zajmują również portrety bliskich jej ludzi, którzy już odeszli, a także rozważania dotyczące aktualnie czytanych książek, wizyt w teatrach czy na koncertach. Króciutkie notatki mieszają się z wielostronicowymi wspomnieniami i obrazami i nigdy nie jest nieciekawie. Julia Hartwig ma wielki dar do opisywania rzeczywistości i ludzi, bez względu na to, czy wspomina o złamanej nodze i rehabilitacji czy opisuje spotkanie Allenem Ginsbergiem. Każde jej wspomnienie zawiera ogromny szacunek do osób, które miała okazję poznać, a mnie przepełniała szczera, ale nie zawistna zazdrość o jej kontakty z Miłoszem, Słonimskim, Iwaszkiewiczem, Szczepańskim i wieloma innymi wielkimi ludźmi.

Najmniej Julia Hartwig pisze właściwie o sobie samej i swojej rodzinie. Choć oczywiście wspomina miejscami Artura Międzyrzeckiego, to czyni to zazwyczaj w związku z przywołaniem ich wspólnych przyjaciół lub wspominając prace nad jego korespondencją. Jej córka Daniela, mieszkająca na stałe w Stanach Zjednoczonych, również pojawia się na kartach Dziennika, lecz także z rzadka, przy wyjątkowych okolicznościach, również wspomnieniowych lub dotyczących jej pobytu w Polsce. Swoją osobą poetka zajmuje się jakby przy okazji. Wspomina o dolegliwościach zdrowotnych, owszem, ale nie ma tu nic z użalania się nad sobą, wręcz przeciwnie, można odnieść wrażenie, że traktuje je jakby mimochodem. Z pokorą i skromnością, w moim odbiorze szczerą, a nie udawaną, pisze o sobie przy okazji uroczystości jej dedykowanych, tak jakby była gdzieś obok tych wydarzeń. Dziennik nie był by dziennikiem, a już na pewno nie byłby dziennikiem intymnym, gdyby nie zawierał refleksji i przeżyć jego autorki i chyba w tej formie Julia Hartwig najlepiej wyraża siebie  - przez opis odczuć, ale zazwyczaj przez pryzmat innych ludzi lub też czytanych książek i słuchanej muzyki. Również historia jej życia ujawnia się jako towarzysz i dodatek do prezentowanych losów innych.

Trudno mi opisać lepiej tę książkę. Nie można przecież streścić Dziennika, tym bardziej dziennika tak przepełnionego nazwiskami, wydarzeniami, tytułami. Ale choć indeks nazwisk zajmuje 16 stron, niech się nikt nie boi natłoku postaci będących bohaterami tej książki. Wielką przyjemność bowiem sprawia czytanie o tak interesujących postaciach, do których śmiało mogę zaliczyć poetkę.  A sam Dziennik to jedna z najlepszych czytanych przeze mnie ostatnio pozycji, zachwycająca, prowokująca do głębszych refleksji, a dla mnie osobiście niezwykle inspirująca do działania. Pozostaje mi więc  tylko sięgnąć po poprzednie dzienniki Julii Hartwig i poddać się inspiracji.
https://picasaweb.google.com/lh/view?q=Julia+Hartwig&uname=116676126153996086045&psc=G&filter=1#5452839945040963058

2 komentarze:

  1. Waśnie czytam "Dziennik", dla mnie to również ogromna przyjemność, poetka przenosi nas na chwilę w swój świat, jakże odmienny od tego, który dzieje się obok. Poprzedni "Zawsze powroty" obejmuje lata 1986 - 1992 piękne wspomnienia o o bardzo ciekawym życiu, ludziach i miejscach. Piękna kobieta z klasą i ogromną wrażliwością.
    Zuza

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z opinią pani Hartwig i ta wrażliwość się bardzo widoczna w "Dzienniku".
    Chętnie sięgnę po "Zawsze powroty".
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń