poniedziałek, 7 lipca 2014

Krwawy Wielki Tydzień w Ayacucho - Santiago Roncagliolo, "Czerwony kwiecień"

Fèlix Chacaltana jest pomocnikiem prokuratora w miasteczku Ayacucho. Fajtłapowaty, w pracy całkowicie  podporządkowuje się regulaminom i prawu. Nie pozwala sobie na osobiste sądy, nie wyraża osobistych opinii na temat prowadzonych śledztw, ba, nawet nie dopuszcza myśli o tym, że poza regulaminem i sztywnymi wytycznymi może kierować się własnymi przeczuciami, intuicją i mniej urzędowo spoglądać na popełnianie przestępstwa. Jest fanatykiem idealnie spisywanych raportów, a gdy nie może wydać jednoznacznej opinii, wysyła kolejne pisma do przełożonych. Dlatego, gdy podczas hucznych obchodów Wielkiego Tygodnia, kiedy miasteczko przepełnione jest wiernymi i turystami, dochodzi do straszliwej zbrodni, pierwsze co robi Chacaltana, to naiwne szukanie pomocy u stojących wyżej. I tu, niestety dla niego, spotyka się z niezrozumieniem, próbą zatuszowania sprawy i przyjęciem błahego wyjaśnienia, które ma zamknąć dochodzenie. Gdyby poddał się mało subtelnym sugestiom zaprzestania śledztwa, byłoby lepiej dla niego. Jednak jego nawyki i wierność regulaminowi nie pozwala mu na to. Dochodzi do kolejnych brutalnych zbrodni, a on musi je rozwiązać. Tak, brzmi to jak początek powieści kryminalnej, a jednak Czerwony Kwiecień Santiago Roncagliolo (Znak, 2008), to zdecydowanie coś więcej niż zwykła intryga detektywistyczna. 

W powieści Roncagliolo brutalne mordy, mające znamiona zbrodni rytualnych, stają się pretekstem do ukazania peruwiańskiej rzeczywistości, w której świeże są jeszcze rany zadane przez terrorystów Świetlistego Szlaku. Ludzie nie zdążyli zapomnieć przerażających zabójstw, zapach trupów niemal cały czas unosi się w powietrzu, a strach przed powrotem przeszłości paraliżuje i nie pozwala krytycznie przyjrzeć się władzy. A władza na sumieniu ma nie jedno. Dlatego Chacaltana początkowo nie może liczyć na pomoc. Wtyka nos w nie swoje sprawy, próbuje wygrzebać skrywanie tajemnice, a to nie podoba się wielu osobom. Zwłaszcza w obliczy zbliżających się wyborów i trwających obchodów Wielkiego Tygodnia. W końcu jednak wojsko włącza się w dochodzenie, przed pomocnikiem prokuratora otwierają się drzwi mogące pomóc w rozwiązaniu zbrodni, a także, jak sądzi, w awansie. Pojawia się także szansa na miłość, gdy Chacaltana poznaje piękną Edith, której rodzice zginęli przez terroryzm. Jednak nic nie jest takie, jak się wydaje i wraz z trwaniem śledztwa sprawy zdecydowanie się komplikują. 

Chacaltana gubi tropy, zbrodnie dosięgają ludzi, z którymi rozmawia, przestaje radzić sobie ze swoimi uczuciami. Pewnego rodzaju ukojeniem są dla niego rozmowy ze zmarłą przed laty matką, którą traktuje jak żywą, do tego stopnia, że odtwarza jej pokój, przygotowuje jej ubranie, martwi się, żeby nie czuła się samotna. Za tym szaleństwem również kryje się straszliwa przeszłość, która odbiła się na życiu bohatera. Nic jednak, nawet miłość, nie jest wstanie odsunąć jego myśli od morderstw. Rozczłonkowane ciała stają się jego obsesją, otaczające go zło, z którego nie zdawał sobie sprawy, bo jak sądzę nie chciał, dopada go. Świat, jaki znał i jakim go rozumiał, przestaje istnieć, a on sam powoli zatraca się w tym, co słuszne i moralne. 

Bo jak odnaleźć się w rzeczywistości, kiedy odkrywa się przerażającą prawdę o tym, że ludzie, którzy powinni strzec porządku i bronić obywateli, stosują te same metody, co terroryści. Obrzydliwe tortury to nie tylko domena Świetlistego Szlaku, ale także wojska, które z przestępczością miało przecież walczyć. Jak w takiej sytuacji odróżnić dobro od zła, przyjaciela od wroga, gdzie leży granica, której nie można przekroczyć? Te pytania towarzyszą czytelnikowi i nie pozwalają na spokój. 

Próba rozwiązania zagadki, kim jest szalony morderca, próbujący z członków ofiar zbudować „zbawiciela”, przestaje być jedynie kryminalną zagwozdką. Wątek religijny nie jest tu zresztą przypadkowy. Wielki Tydzień w Ayacucho, a zwłaszcza dni upamiętniające męczeńską śmierć Chrystusa, to czas, gdy Boga nie ma, gdy nie patrzy on na swoich wyznawców. Da miejscowych to okres rozbuchanych orgii alkoholowych i seksualnych, okres grzeszenia do granic możliwości, bo przecież nie ma nikogo, kto mógłby to osądzić. Chrześcijaństwo miesza się tu z rdzennymi religiami, podaniami, w wszystko to w pewien sposób  łączy się ze zbrodniami i tylko zagęszcza duszną już i tak atmosferę. Szaleństwo w takim miejscu to tylko kwestia czasu.

Santiago Roncagliolo intrygą kryminalną przedstawił brutalną prawdę o peruwiańskim (ale czy tylko?) społeczeństwie, polityce, ludziach. Pokazał świat, o którym wszyscy chcemy zapomnieć, nie chcemy przyjąć, że taka jego wersja też jest rzeczywistością. Świat o zapachu palonych zwłok, o dołach pełnych bezimiennych trupów, o matkach chodzących od jednego miejsca kaźni do drugiego w poszukiwaniu ciał zaginionych dzieci. Świat, w którym przyzwolenie na to wszystko dają ludzie, którym się zaufało i którzy mieli przynieść wolność i pokój. To nie jest historia, która już przebrzmiała, ona ciągle trwa obok nas i nie wolno nam o tym zapomnieć.