niedziela, 23 lutego 2014

Niekończąca się podróż Claudio Magrisa

Zdarzają mi się czasem nagłe olśnienia i przypadkowe fascynacje, gdy o moim zachwycie decyduje jedno spojrzenie, kilka usłyszanych taktów czy też kilka przeczytanych słów. W przypadku moim silnym zainteresowaniem Claudio Magrisem była to okładka „Zeszytów Literackich” (2009, z. 107) i tytuł tekstu przytoczonej  laudacji autorstwa Ireny Grudzińskiej-Gross z okazji nadania mu tytułu Człowieka Pogranicza (tytuł nadawany przez Fundację Pogranicze i Ośrodek „Pogranicze – sztuk, kultur, narodów” Małgorzaty i Krzysztofa Czyżewskich). Tak naprawdę nie jestem w stanie wytłumaczyć, co mnie tak urzekło w tym dotąd całkowicie obcym mi twórcy. A jednak – po przeczytaniu tejże laudacji, a także tekstu i rozmów z Magrisem (także w tych „Zeszytach”) poczułam, że to jest bardzo to, że jego twórczość już jest mi bliska, choć całkowicie mi obca. Tak więc zaczęło się wyszukiwanie jego książek i chcę tu napisać o jednym, małym pięknym zbiorze esejów, ale najpierw słów kilka o samym autorze. 
http://kultura.newsweek.pl/claudio-magris--wszyscy-jestesmy-z-pogranicza,39566,1,1.html

Claudio Magris to włoski pisarz, eseista, felietonista, germanista, tłumacz, podróżnik. Urodził się w 1939 r. w Trieście, który obok Turynu stanowi wyjątkowe miejsce w jego biografii. Bo miasta te, choć leżą w tym samym państwie, są od siebie tak różne. Triest – miasto wielojęzyczne, ze śladami przynależności do monarchii austro-węgierskiej, umiejscowione w kierunku Bałkanów. Turyn zaś skierowany ku Francji, cechował go silny ruch antyfaszystowski, dziś miasto przemysłowe. Dlaczego to takie istotne? Ponieważ owa dwubiegunowość miast wyznacza również dwubiegunowość działalność Magrisa -  pisarstwo i zaangażowanie obywatelskie (jak zresztą zauważa Irena Grudzińska-Gross, są to działalności się przenikające). 


Claudio Magris jest cenionym naukowcem, profesorem współczesnej literatury niemieckiej, angażuje się też w sprawy obywatelskie, nierzadko zabiera głos w sprawach dręczących Włochów. Ale jest też podróżnikiem – podróżnikiem wiecznym, bez końca. Tak właśnie – Podróż bez końca – zatytułował zbiór esejów, który w Polsce ukazał się nakładem Fundacji Zeszytów Literackich, w serii „Podróże” w 2009 r. Jest to tomik niezwykły. Choć króciutki – liczy sobie bowiem 130 stron – to jednak jego lektura wcale nie jest szybka. Wręcz przeciwnie – teksty zmuszają do uwagi i powolnego czytania. I absolutnie nie jest to wadą. Ta powolność nie wynika z nużącego języka czy tematyki, ale ze zwrócenia uwagi czytelnika, z silnego skupienia się na tekście. Tekst zaś stanowią relacje z podróży autora, które odbył w latach 1981–2001. Nie są to bynajmniej teksty przewodnikowe, nie są to teksty reporterskie. To wycinki, obrazki z krajów tak fascynującej go Europy Środkowej, z Austrii, z Norwegii, Szwecji, ale też  z Iranu i Wietnamu. Tyle fascynujących światów w tak małej książeczce!

Polskiego czytelnika powinny szczególnie zainteresować dwa teksty z pobytu w Warszawie w jakże znaczących dla nas latach – 1981 i 1989. Tragedia i koszmar to opis pełnej niepokoju atmosfery panującej w stolicy przed wybuchem stanu wojennego, gdy codzienność mieszała się z lękiem o przyszłość. Magris, obserwator z zewnątrz, zadziwiał się i podziwiał odwagę Polaków, którzy byli gotowi oddać wszystko, ale żyli zrozumiałą nadzieją, że do tego nie dojdzie. Drugi „warszawski” tekst – Polska rozpoczyna nowe życie – to już zupełnie inny obrazek. To już odbudowa i nowe życie właśnie. 


A nowe życie nastało nie tylko u nas, ale też u naszych sąsiadów – po rozpadzie Czechosłowacji narodziły się nawet dwa życia. Nowy świat wkradł się na ulice Pragi, która stała się pełna kantorów, kursy wymiany walut to najłatwiej dostępne informacje, a obok uroczych miejsc, jak grzyby po deszczu rosły McDonaldy i tanie pizzerie. Ale do tego zalewu konsumpcjonizmu Magris podchodził z zadziwiającym zrozumieniem, wiedząc, że nie może wystawiać ocen ze swojej, jakże odmiennej perspektywy. Że jego spojrzenie tak bardzo różni się od tego, co widzą i czują Czesi, zyskujący swoją ojczyznę, ale też otwierający się na świat zachodni.


Do moich ulubionych tekstów w zbiorze z pewnością należą te „skandynawskie”. Pierwszy – o leśnych cmentarzach, które tak bardzo różnią się od nam znanych nekropolii z pomnikami i nagrobnymi płytami, które tworzą swoiste miasto śmierci. Cmentarz w sztokholmskim lesie, o którym pisze Magris, jest zupełnie innym miejscem. Owszem, śmierć jest tu obecna, ale na równi  z życiem. Małe groby integrują się z leśnym poszyciem, rosną przy nich grzyby i zbieranie ich nie stanowi wcale profanacji świętego miejsca, widać ślady żyjących tam zwierząt. Śmierć i życie funkcjonują obok siebie, przenikają się i jest to bardzo naturalne i bardzo piękne zarazem. Chciałabym bardzo móc pobyć  trochę w takim miejscu.

Drugi tekst mówi o fiordach i o norweskiej literaturze, a przede wszystkim o Ibsenie. Muszę do niego koniecznie powrócić, zmierzyć się z jego dziełami z tej perspektywy, o której pisze Claudio Magris – z perspektywy fiordu.


I wreszcie tekst Hipopotam z Lund, a raczej mały z niego wyjątek o św. Ludwiku Gonzadze, gdy był dzieckiem. Przyglądając się jego zabawie, krewny zapytał go, co by zrobił, gdyby dowiedział się, że dowie się, że za kilka minut umrze. Chłopiec odpowiedział, jak z pewnością nie odpowiedziałby dorosły  – bawiłby się dalej. I to jest najpiękniejsza i najbardziej autentyczna rzecz, którą należałoby w takiej chwili robić. Nie rozpaczać, nie żałować, nie kulić się ze strachu, ale właśnie bawić. 


Ale najważniejsza w książce Magrisa jest oczywiście podróż. Podróż jako przerwa w codzienności, zabawa, chwilowa rezygnacja z odpowiedzialności, jakiej wymaga od nas życie w domu, czymkolwiek on jest. Przerwa, a więc nie ucieczka od codzienności. Raczej witanie się ze światem, poznawanie go, a potem powrót. I znowu… Podróż Magrisa to taka, która nie dąży do osiągnięcia wyznaczonego celu, wręcz przeciwnie – odwlekająca ten moment. Nieustanne poznawanie świata i obserwowanie, jak zmienia się na naszych oczach. Podróż, „aby nie dojechać – o ile to możliwe – nigdy”.