Bardzo często zapominamy albo nie zdajemy sobie sprawy z
tego, jak wielkie mamy szczęście, że żyjemy w kraju, gdzie naprawdę możemy
wierzyć lub nie wierzyć w kogo i w co chcemy. A te wszystkie przejawy
nietolerancji, które oczywiście nie powinny mieć miejsca, zarówno ze strony osób wierzących, jak i
niewierzących, to tak naprawdę drobnostki. I być może nam trochę za dobrze, bo
nie potrafimy docenić tego, co mamy. Nie żyjemy w kraju rządzonym przez
religijnych fanatyków, ani w takim, w którym króluje brutalny ateizm, gdzie
przejaw wiary jest zbrodnią przeciwko władzy, a wytrwanie w niej wyrazem
największej odwagi. Taki los spotkał niestety bohaterów reportażu o
chrześcijaństwie w komunistycznych Chinach autorstwa Liao Yiwu Bóg jest czerwony. Opowieść o tym, jak
chrześcijaństwo przetrwało i rozkwitło w komunistycznych Chinach (Wołowiec:
Wydawnictwo Czarne, 2014).
Chrześcijaństwo dotarło do Chin dość wcześnie, bo już w VII
wieku, jednak potrzeba było stuleci by mogło się tu mocniej zakorzenić.
Prawdziwy rozkwit tej religii nastąpił pod koniec XIX stulecia, kiedy dzięki
rozwinięciu transportu do kraju przybywali europejscy misjonarze. Ich rola
polegała nie tylko na głoszeniu Dobrej Nowiny, ale także przyczynili się oni w
dużej mierze do rozwoju higieny, uczyli jak chronić wodę przed zepsuciem i ratowali
ludność podczas pandemii dżumy. Kształcili oni miejscowych działaczy
chrześcijańskich, dzięki czemu chrześcijaństwo mogło się rozwijać do 1949 roku,
kiedy to do władzy doszła partia komunistyczna. Nastąpił wtedy czas brutalnych
prześladowań na tle religijnym, trwający do śmierci Mao Zedonga w 1976 roku.
Później rząd zmniejszył kontrolę, jednak by nie dopuścić do nadmiernego rozwoju
chrześcijaństwa nakazano by wszystkie Kościoły przyłączyły się do Chińskiego
Chrześcijańskiego Patriotycznego Ruchu Trzech Samodzielności lub do
Patriotycznego Stowarzyszenia Katolików Chińskich. Mimo to religia cały czas
się rozwija i obecnie w Chinach żyje około siedemdziesięciu milionów
praktykujących chrześcijan.
Liao Yiwu (działacz antykomunistyczny, w 2011 roku uciekł z Chin z przyczyn
politycznych, obecnie mieszka w Berlinie) urodził się w 1958 roku, czyli już za
komunistycznych rządów. Uczony, że chrześcijaństwo to opium dla mas,
sprowadzone do kraju przez zachodnich wrogów, a jedyną osobą którą należy czcić
jest przewodniczący Mao, był dość sceptycznie nastawiony do religii w ogóle.
Chrześcijaństwem zainteresował się dopiero, gdy u przyjaciela poznał lekarza
będącego kaznodzieją w podziemnym Kościele chrześcijańskim. Po tym, jak lekarz
został aresztowany i skazany na więzienie Yiwu postanowił bliżej przyjrzeć się
wyznawcom tej obcej mu religii, czego owocem jest osiemnaście wywiadów,
zebranych w opisywanym zbiorze.
Liao Yiwu spotykał się z katolikami, protestantami,
pastorami, księżmi, zakonnicami, świeckimi, z którymi rozmawiał o ich wierze. Należy
pamiętać, że spotkania te były niesłychanie ryzykowne. Nie mówiąc już o samym
praktykowaniu religii. Co przede wszystkim bije z tych wywiadów to przede
wszystkim ogromna i prawdziwa wiara w Chrystusa. Wiara tak silna, że pokonująca
wszelkie przeciwności. Przeciwności to zresztą za małe słowo. W opowieściach
wyznawców pojawiają się pobicia, brutalne tortury, aresztowania, wieloletnie
więzienie, pobyty w karcerze i wreszcie egzekucje. Rozmówcy Liao
niejednokrotnie wspominali o tym, jak oni sami lub ich bliscy prowadzeni byli
na wiece potępienia, na których byli opluwani, wyszydzani, bici, i to nierzadko
przez sąsiadów, z którymi przed rewolucją kulturalną żyli w przyjaźni. Członkowie
ich rodzin, którzy nie chcieli wyprzeć się wiary w Boga, byli skazywani na śmierć,
a odzyskanie ich zwłok, by można je było pochować, było naprawdę bardzo
trudne.
Bohaterowie wywiadów wycierpieli i nadal cierpią wiele. Nie
należało by się dziwić, gdyby byli pełni złości, nienawiści, rozgoryczeni,
gdyby gotowała się w nich rządza zemsty. Byłoby to w pełni zrozumiałe. A jednak, gdy opowiadają swoje historie są
niesamowicie spokojni, co czyni ich wyznania jeszcze bardziej niezwykłymi, ale
też bolesnymi. Miłość i nadzieja wygrywa tu z nienawiścią i rozpaczą.
Wybaczanie, ale takie prawdziwe, szczere wybaczanie, to coś co mnie u tych
ludzi uderza i rodzi mój podziw dla nich. Czy byłabym zdolna do wybaczenia tak
okrutnych rzeczy?
Ale ci ludzie nadal są ludźmi. Żyją w strachu przed
prześladowaniami, nie mają siły na ukrywanie się, wieczne pilnowanie. Mają
jednak wiarę, dzięki której przyjmują każdy nowy dzień.
Liao Yiwu rozmawia przeważnie z ludźmi starszymi, którzy
przeżyli najgorszy okres dla wyznawców chrześcijaństwa, czyli panowanie Mao. Reprezentują oni tych chrześcijan, którzy nie
wierzą rządowi, odrzucają Ruch Trzech Samodzielności jako instytucję pracującą
dla władzy. Praktykują potajemnie, nie chodzą do kościoła, bo jak mówi jeden z
bohaterów, „wszystkie są kontrolowane przez rząd”. Gromadzą się więc w domach
na wspólne modlitwy, a podczas prywatnego nabożeństwa nawet niewierzący Liao
doświadczył cudu tego wydarzenia.
Młode pokolenie ma już często inne podejście. Bohater
ostatniego wywiadu, dwudziestoczteroletni Ho Lu odgranicza politykę od religii
i modli się w pięknych rządowych kościołach, bo na znajdujących się w nich
krzyżach mimo wszystko wisi jego Bóg. Zwraca też uwagę na interesującą kwestię
– jego pokolenie lubi piękne rzeczy, wystrój świątyń ma wielkie znaczenie, a
prywatne nabożeństwa nie mają już tego uroku. Wywiad z nim jest też ciekawy z
zupełnie innych względów. Język, jakim się posługuje, zupełnie różni się od
języka starszego pokolenia. Warto zwrócić na to uwagę.
Moją ulubioną bohaterką jest zaś pewna energiczna, mniszka,
ponad stuletnia Zhang Yinxian. Jako zakonnica wraz z innymi siostrami zajmowała
się porzuconymi dziećmi. Wiele przeszła,
spotkało ją niejedno upokorzenie, opiekowała się starszą ciotką, również
głęboko wierzącą, a siła, jaka od niej bije, zupełnie temu przeczy. Nie ma
zamiaru umierać, póki rząd nie odda Kościołowi zagrabionego dobra. Gdy Liao
pyta ją, co chciałaby jeszcze robić, odpowiada: „Chciałabym nadal chwalić Pana.
Chciałabym nadal żądać, by zwrócono ziemię naszemu kościołowi. Chciałabym nadal…”
(s. 46).
Bóg jest czerwony
to naprawdę wstrząsające rozmowy. Przypominają o tym, że na świecie wciąż są miejsca,
gdzie swoboda wyznania to tylko puste hasło. Gdzie wiara wymaga siły, odwagi i
poświęcenia. Z tym świadectwem powinni się zapoznać i ludzie wierzący, i
niewierzący po to, by nauczyć się pokory
i przypomnieć sobie, jak wiele mamy i jak bardzo tego nie doceniamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz