czwartek, 25 kwietnia 2019

Dejr satanik madżestis rikłest - Viktor Horváth, "Mój czołg"


Dałam się trochę nabrać samej sobie. Sądziłam, że powieść węgierskiego pisarza Viktora Horvátha (Wrocław: Książkowe Klimaty, 2018, tłum. Anna Butrym) Mój czołg będzie taka książką z jajem, pełną absurdalnych sytuacji, komicznych wydarzeń, taką idealną na zły humor i smutki, do wyśmiania się. Bo poniekąd tak jest – nie brakuje w niej humoru, nonsensu, komicznego bohatera, akcji tak odjechanych, że śmiech w głos gwarantowany. Tylko że to tak naprawdę to śmiech przez łzy, i to gorzkie, a komizm ma nie tyle stanowić sedno powieści, ile jedynie nakryć jej jakże tragiczny wydźwięk. 

Narratorem i głównym bohaterem Mojego czołgu jest nieznany z imienia podporucznik – syn prominenta, który jedynie dzięki swojemu ojcu dostał się na studnia w Moskwie, a potem do szkoły oficerskiej i pracuje jako awaryjny tłumacz Jánosa Kádára – sekretarza generalnego KC Węgierskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej. Przypadek sprawia, że trafia on w sam środek ważnych wydarzeń 1968 roku – Praskiej Wiosny i jej brutalnego stłumienia podczas inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację nocą z 20 na 21 sierpnia. Jako że oficjalna tłumaczka Kádára boi się latać, to właśnie on staje się pośrednikiem między węgierskim sekretarzem a innymi najbardziej prominentnymi politykami bloku wschodniego, a tym samym bierze (nieświadomie) udział w opracowywaniu planu inwazji. Kompletnie nieświadomie, bo narrator jest poczciwiną o dobrym sercu, ale całkowicie zaślepionym wiarą w komunizm, w tej swojej wierze jest zupełnie bezrefleksyjny, naiwny do cna i co tu dużo mówić – jest przy tym totalnym kretynem. Myśli to, co każe mu myśleć partia, a bez tego jest całkiem bezmyślny. W jego pojęciu wszyscy komuniści są uczciwi, mili, kierują się faktycznym dobrem innych, nie mogliby zrobić nic, co mogłoby zagrozić braciom komunistom. Snuje chore fantazje o najwyżej postawionych towarzyszach, traktuje ich z największą czcią: 


Towarzysz Kádár był moim mądrym dziadkiem, Dubček tatą, a Gomułka surowym ojcem chrzestnym, lecz nie wiedziałem, gdzie przyporządkować starego towarzysza Ulbrichta (s. 153). 


Jest tak bezgranicznie nieświadomy tego, na czym polega polityka, że nie wszystkim podającym się za komunistów można ufać, że ktoś, może wykorzystać zdobyte od niego informacje, że agent Pluskwa zupełnie nie musi się wysilać, żeby wyciągnąć od niego cokolwiek. Narrator sam opowiada mu o tajnych planach, pisze o nich w listach, całkowicie pozbawiony poczucia, że robi coś nie tak. To jego zupełne oderwanie od rzeczywistości połączone z niczym niezagrożoną wiarą w ustrój prowadzi do wielu tragikomicznych sytuacji, a mnie doprowadzało do szewskiej pasji, no bo jak można być aż tak durnym i naiwnym. A jednak można…

Narrator żałosny i odklejony jest zresztą nie tylko w sytuacjach służbowych, ale również w życiu prywatnym. Świetnie to widać w jego strasznie formalnej, sztywnej korespondencji z narzeczoną Juliką, która dość szybko przekonuje się o charakterze absztyfikanta. Jego zaloty, jeśli w ogóle można je nazwać zalotami, polegają na przekazywaniu dziewczynie „ciekawych” wieści z komunistycznych gazet, ona z kolei, o zgrozo, ma w głowie imperialistyczną muzykę i coca-colę. A także seks, który uprawia pozanarzeczeńsko, gdyż narzeczony ma nadzieję, że w Czechosłowacji jeszcze go nie wprowadzono! W tym temacie jest również totalnym ignorantem, co także prowadzi do komicznych, a jednocześnie budzących w czytelniku uczucie politowania, sytuacji, jak choćby z matką dziewczyny. Tak więc, gdy Julika zabawia się z między innymi z Pluskwą, narrator raczy ją niesamowicie nudną korespondencją, w której zresztą sam siebie cenzoruje. Nieudolnie zresztą. 

Bohater jest jak bardzo naiwne, kilkuletnie dziecko i oczami takiego dziecka patrzy na otaczającą go rzeczywistość, której nie pojmuje. Jak dziecko bawi się z kolegą żołnierzykami, urządzając bitwy, a zabawy też szybko znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości – w tragicznych wydarzeniach inwazji.

Jeśli zaś chodzi o samą inwazję sił Układu Warszawskiego na Czechosłowację, to autorowi udało się świetnie pokazać jej absurdalność i nonsens. Ona również przybiera tragikomiczny wydźwięk, już od momentu jej planowania aż po konkretne działania i najazd. Inwazja jest jednym wielkim chaosem, który jednocześnie śmieszy – wątek ze źle ustawionymi zegarkami, i przeraża. Przede wszystkim przeraża. Zupełnie nie wiadomo, jak był sens inwazji w zamyśle jej pomysłodawców, w pewnym momencie nie wiadomo, kto jest kim – kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Bardzo dobrze widać to w opisie najazdu na Levice, które w większości składa się z mniejszości węgierskiej właśnie atakowanej przez Węgrów. Wobec takiego obrotu spraw, natłoku wpychanych do głowy myśli, przez Partię, Węgrów, Czechów, Słowaków, w wyniku samobójczej śmierci kolegi, który nie zniósł konsekwencji inwazji, nasz bohater całkowicie traci resztki kontaktu z rzeczywistością.

Mój czołg jest dla mnie wbrew wszelkim pozorom powieścią niesamowicie smutną, rozpaczliwą. Choć budują ją poczucie humoru, absurd, nonsens, które budzą śmiech, to jednak jest to śmiech bardzo gorzki i bardzo bolesny. To powieść, która z pewnością zabolała Węgrów, przypominając im o plamie na ich honorze – o interwencji w Czechosłowacji, ale też powinna zaboleć nas Polaków, bo nie możemy zapominać o naszym w niej udziale. Ta książka jest także ostrzeżeniem, oby skutecznym, pokazuje bowiem w postaci narratora idealny produkt ideologii. Tak kończy się ślepa, pozbawiona wątpliwości wiara w cokolwiek. Nie wiem, czy nie idę za daleko, ale powieść wydana w 2018 roku, w pięćdziesiątą rocznicę tragicznych wydarzeń, ma w moim przekonaniu nie tylko przypomnieć o przeszłości, nie tylko ostrzegać przed konsekwencjami poddania się ideologii, ale także ma pokazać, na jakim etapie Węgry są dziś, i jak wiele łączy ówczesne zaślepienie z obecnym.

Czytajmy więc Mój czołg, bawmy się, śmiejmy i płaczmy nad bohaterem i weźmy ją sobie do serca jako przestrogę. I pamiętajmy, że wszelkie decyzje, jakie podejmujemy, to nie żadne „Dejr satanik madżestis rikłest”. Odpowiedzialność spoczywa na nas.

Bardzo dziękuję pani Magdalenie Petrynie i wydawnictwu Książkowe Klimaty za egzemplarz książki.

2 komentarze:

  1. Świetny tekst :) Książkę już dodałem na półkę, choć nie wiedzieć czemu Legimi kategoryzuje ją jako Obyczajowe i romanse i bez Twojego zwrócenia na nią mojej uwagi w życiu bym na nią nie trafił :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję :) ło matko, co skłania Legimi do takiej kategoryzacji, to ja nie wiem. Bo nawet jeśli w książce pada to nieszczęsne słowo seks, to od romansu i obyczaju nie może być dalej ;)

      Usuń