Reportaż
Marty Madejskiej Aleja Włókniarek
(Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2018) jest próbą przywrócenia do ogólnej
świadomości tych kobiet, którym Łódź zawdzięczała sukces przemysłowy, próbą
oddania pracownicom zakładów włókienniczych należnego im miejsca w historii,
zajętego później przez mężczyzn – aleja Włókniarzy właśnie – i co więcej, próbą
jak najbardziej udaną.
Autorka
miała niełatwe, a wręcz arcytrudne zadanie – z archiwów, dokumentów
historycznych, materiałów propagandowych, fotografii, wspomnień pisanych
zupełnie z innych okazji wyłuskać głos tych, którym go odebrano, odszukać
zapomniane, z szarej masy, do której je sprowadzono, wyodrębnić konkretne
osoby, odtworzyć z wybrakowanych źródeł historię (herstorię) łódzkich
włókniarek. Z tych wyszperanych okruchów, fragmentów, z rozmów, które
Madejskiej udało się przeprowadzić, wyłania się obraz naprawdę fascynujący,
choć jednocześnie straszny.
Mrówcza
praca dziennikarki zaowocowała opisem historii łódzkiego przemysłu tkackiego od
jego początków – rozkwitu życia gospodarczego w XIX stuleciu, poprzez
dwudziestowieczne rewolucje robotnicze, wojny światowe, okres PRL, aż po jego
koniec po transformacji ustrojowej. A tak naprawdę jest to opis życia wszystkich
zapomnianych kobiet – tych, które pragnąc zyskać niezależność i zmienić swoje
życie, opuszczały rodzinne wsie, by podjąć się ciężkiej pracy przy krosnach,
tych, na które spadł obowiązek utrzymania rodziny, gdy mężczyzn robotników zwalniano
z fabryk, tych, które walczyły o godne zarobki i godne traktowanie, tych, które
musiały zmierzyć się z upadkiem manufaktur włókienniczych i odnaleźć w nowej
rzeczywistości, w której nie było już dla nich miejsca.
Książka
Madejskiej jest dla mnie szczególnie ważna ze względu na mnogość poruszanych w
niej problemów, z jakimi borykały się (borykają nadal) kobiety. Jedną z
najistotniejszych kwestii była edukacja kobiet, a raczej to, jak ją traktowano.
Zamiast umożliwienia im zdobycia wykształcenia, które pozwoliłoby im na
samodzielną pracę i niezależność finansową, dziewczęta przygotowywano do roli
żon i matek. Nie myślano o zbędnych córkach, które przez brak szans na
zamążpójście nie miały możliwości finansowego odciążenia rodziny (córka z domu
– jedna gęba mniej do wykarmienia). Brak wykształcenia umożliwiającego pracę, zarobek
i swobodę ekonomiczną, ciężkie warunki życiowe sprawiały, że dziewczyny,
nierzadko też zmuszane przez mężczyzn i kobiety, decydowały się na prostytucję.
I zdaniem wielu winne problemowi prostytucji było złe prowadzenie się
dziewcząt, ich brak zasad moralnych, uleganie cielesnym potrzebom, a nie
fatalnie opracowany system, które nie dawał kobietom szans na inne życie. (O
tym, czym skutkował brak umiejętności pozwalających na zarobek i utrzymanie się
bez męża, pisała Eliza Orzeszkowa w Marcie, o której też zresztą Madejska wspomina).
I choć to powieść tendencyjna, czyli skonstruowana w określony sposób, który
mnie literacko w ogóle nie pasuje, to wciąż należy ją czytać, bo wciąż pozwala
zrozumieć kobietom, jak ważna jest finansowa niezależność. Wiem, bo ta, która
mnie tego uczyła, zainspirowała się właśnie tą powieścią przeczytaną w
młodości). Być może za bardzo skupiam się na tym akurat problemie, ale jest on
dla mnie szalenie istotny, wciąż lekceważony, a dla wielu jest po prostu
nieznany.
Łódzkie
włókniarki walczyły z marnymi zarobkami, molestowaniem seksualnym (uwaga – to
nie jest wymysł naszych czasów), ciężką trójzmianową pracą. Najpierw
wyzyskiwane przez prywatnych fabrykantów, później przez system, który wymagał
od nich wyrabiania norm ponad ich możliwości, wreszcie przez tych, którzy pozbawili
je środków do życia. Utrzymywały rodziny, stały godzinami w kolejkach
sklepowych, gotowały zalewajkę. Jednoczyły się, pomagały, organizowały strajki.
Szukały sprawiedliwości, a traktowano je jak roszczeniowe histeryczki, gdy
szukały sposobu na wykarmienie dzieci. Ich walka i strajki były mniej istotne
od walki mężczyzn – oni walczyli o godność i politykę, one „tylko” o chleb i
kaszankę. Upokarzane, nie poddawały się, wciąż podejmowały trud pracy. Na
przestrzeni dziesiątków lat nikt jednak nie traktował ich serio.
Aleja włókniarek jest reportażem, w którym sama autorka jest
tylko tłem, najważniejsze są jego bohaterki. I bardzo dobrze. Madejska oddaje w
nim głos zapomnianym. Dlatego jest w nim tak wiele cytatów, opisów fotografii,
sięgania do źródeł. Co istotne, często są to źródła, którym nie można w pełni
zaufać – niemało tu materiałów propagandowych, choćby tych z Polskiej Kroniki
Filmowej dotyczących przodowniczek pracy. Mało za to opisu prawdziwej
codzienności łódzkich robotnic. Tę autorka musiała wyłuskać z relacji, które
bezpośrednio włókniarek nie dotyczyły. Włókniarki od początku były w zasadzie
nieme, stanowiły jedynie tło (jak choćby w Ziemi
obiecanej Reymonta), nikt nie dawał im głosu. Tym bardziej więc podziwiam
pracę podjętą przez Madejską oraz jej rezultat, bo jej reportaż jest tekstem,
który mnie naprawdę zafascynował.
Aleja włókniarek
jest historią włókniarek łódzkich, ale tak naprawdę jest historią robotnic w ogóle. Jest jednym z elementów opowieści o historii emancypacji kobiet w Polsce. Jestem ogromnie wdzięczna Marcie
Madejskiej za wypełnienie choć jednego z licznych pustych miejsc, których w historii Polek jest jeszcze bardzo wiele.
Zdjęcie okładki ze strony Wydawnictwa Czarne.
Nigdy nie przyszłoby mi na myśl, że molestowanie to wymysł dopiero naszych czasów - po prostu teraz mamy na to określenie (również prawne). Szkoda, że sama Łódź mało pamięta o swoich włókniarkach i jedna z głównych ulic w tym mieście nosi nazwę Alei Włókniarzy, a może powinna - nazywać się tak jak tytuł książki Madejskiej - Aleją Włókniarek.
OdpowiedzUsuńDla mnie to też oczywiste, że molestowanie nie jest niczym nowym, ale niestety z takimi opiniami się nierzadko stykałam. I zgadzam się, że włókniarki powinny odzyskać należne im miejsce też poprzez nazwę alei. To one tak naprawdę tworzyły ten przemysł i przyczyniły się do rozwoju miasta. Zmiana teoretycznie problemem być nie powinna, mamy przecież teraz popyt na zmiany nazw ulic (wg mnie często zupełnie bezsensowny), ale chyba włókniarki za mało patriotyczne są...
UsuńWiesz,swego czasu część Alei Włókniarzy przemianowano na Jana Pawła II...Nigdy nie wiem, gdzie się kończy jedna, a gdzie zaczyna druga (to ta sama ulica).
UsuńMiałam czuja, że ją kupiłam, teraz wygrać trochę czasu, żeby poczytać
OdpowiedzUsuńTak, warto ufać swojej intuicji. Z brakiem czasu problem powszechny, ale są sposoby;)
UsuńNiestety raczej nie sięgnę, unikam książek o takiej tematyce.
OdpowiedzUsuńNa szczęście książek różnego rodzaju jest mnóstwo i każdy znajdzie coś dla siebie. Nie ma się co zmuszać, też ss książki których ze względu na tematykę raczej unikam. Pozdrawiam.
Usuń"(...) wyłania się obraz naprawdę fascynujący, choć jednocześnie straszny". No jakbym o "Służących do wszystkiego" czytał.
OdpowiedzUsuńO widzisz. "Służące" przede mną jeszcze, ale czaję się na nie. A to samo w zasadzie mogłabym napisać o "Kwiatach w pudełku" Karoliny Bednarz, które teraz czytam.
Usuń