środa, 25 marca 2015

Muflony, pan Spock i Heinrich Himmler

Ja, która nie należę do wylewnych osób i nie często dzielę się swoimi uczuciami, muszę coś wyznać: po raz pierwszy od lat się zakochałam. I to w dodatku zakochałam się radośnie, tak radośnie jak to tylko możliwe. Z obiektem moich westchnień mogłabym się nie rozstawać, cały czas mam go na oku, a chwilowe rozstanie wynagrodzę sobie (mam nadzieję) za jakiś czas, gdy tylko do mnie powróci w kolejnej postaci. Tym wspaniałym uczuciem obdarzyłam bowiem Ostatnią arystokratkę Evžena Bočka (Wołów: Stara Szkoła, 2015), a właściwie każdą z obecnych  na jej kartach postaci, z Marią
Kostką na czele. (No dobra, na czele to z kasztelanem Józefem).

Historia jak  marzenie – czesko-amerykańska rodzina Kostków: nauczyciel Frank, zapatrzona w lady Di Vivien i najrozsądniejsza z postaci pojawiających się w książce Mary, czyli Maria, której oczami oglądamy ten fascynujący świat, odzyskuje pięciokrotnie zawłaszczany (między innymi przez hitlerowców i komunistów) rodowy zamek – Kostkę. W związku z tym opuszczają Stany Zjednoczone i udają się za ocean po nowe (oj tak) życie. Już sama wyprawa do Czech, w wyniku, nazwijmy rzecz po imieniu, skąpstwa Franka, a w zasadzie już hrabiego Franciszka Antoniego Kostki z Kostki, nie wygląda tak jak to było w planach, gdyż próba przemycenia kocicy Carycy i prochów zmarłych przodków musi doprowadzić do komicznych sytuacji.

Ale wszystko dobrze się kończy i rodzina Kostków przybywa na swój zamek. I teraz dopiero zaczyna się zabawa. Na miejscu zastają służbę: kasztelana Józefa, który szczerą nienawiścią darzy muflony, to jest turystów, i wszelkie próby wprowadzenia na zamek nowoczesności, kucharkę panią Cichą pałająca miłością do orzechówki i z miłością wspominająca dzień, w którym Helenka Vondraczkowa brała na Kostce ślub, i pana Spocka, czyli hipochondrycznego ogrodnika z muzycznym talentem i lękiem przed utratą włosów. Taka mieszanka charakterów musi, po prostu musi prowadzić do niemieszczących się w głowie wydarzeń. A do tego trzeba dodać jeszcze dwa niesforne dogi – Olka i Leosia – oraz bandę wypchanych zwierząt, ze śmierdzącym Jarusiem na czele. Jest jeszcze jeden drobny problem – rodzinie Kostków w zastraszającym tempie kończą się pieniądze. Trzeba więc zrobić wszystko, by te pieniądze pozyskać, łącznie z wpuszczeniem turystów do własnych sypialni (wielka radość Józefa) i przygarnięciem zakolczykowanej Deniski (jeszcze większa radość Marii).
Pomysł z turystami nie jest zresztą bezpodstawny. Sama bardzo chętnie wybrałabym się na Kostkę, nie tylko po to by osobiście poznać mieszkające tam indywidua. Bo na zamku naprawdę jest co zwiedzać. Są katakumby, w których złożone są prochy przodków, i gdzie swoje groby mają dwie imienniczki głównej bohaterki, jest gabinet hmmm osobliwych gadżetów należących do sprośnego przodka i wreszcie, oj podziwiam Marię, że się odważyła spędzić tam noc, pokoje Himmlera! Kogoś jeszcze trzeba namawiać na wyprawę?

Evžen Boček
Absolutnie nie jest przesadą twierdzenie, że Ostatnia arystokratka jest jedną z najzabawniejszych książek, jakie zostały napisane. Bawi tu wszystko – postaci, absurdalne wydarzenia, wreszcie język. Słowa, które normalnie są beznamiętne, tu nabierają życia i w najmniej spodziewanym momencie powodują, że czytelnik po prostu musi się ze śmiechu popłakać. Co prawda nikt z moich sąsiadów nic nie mówił, ale na ich miejscu, słysząc cichą nocą nagłe napady histerycznego śmiechu, pomyślałabym, że łagodnie mówiąc, mieszkają obok wariatki. Ale jak mogłam się powstrzymywać, no jak? Ostatnia zdroworozsądkowa osoba na Kostce – Maria – tak barwnie przedstawia rzeczywistość, że nawet nocna wyprawa do toalety, czy też podejrzenia ojca o romans nabierają nowego charakteru. 

Dwie rzeczy jednak mi się nie spodobały. Po pierwsze – okładka. Zupełnie nie moja estetyka, zawalona czwarta strona, cóż, gdybym nic o książce nie wiedziała, a jedynie zobaczyła, chyba bym po nią nie sięgnęła. Tak, często oceniam książki po okładce, bo po prostu lubię je pięknie wydane. Po drugie, i być może się czepiam, każdy ma jakieś zboczenie, ja mam zawodowe, niesamowicie irytowało mnie stosowanie wyrażenia „odnośnie” zamiast, jak radzą słowniki poprawnościowe, „odnośnie do”. Niestety, mnie rzucało się to w oczy bardzo. Podobnie jak kilka niezręcznych przenoszeń i parę literówek, ale tych ostatnich nie da się w całości wyeliminować.

Poza tymi drobnymi mankamentami, które być może przeszkadzają tylko mnie i które absolutnie nie mają nic wspólnego z treścią książki, jestem Ostatnią arystokratką zachwycona. Potrzebowałam tak pozytywnej lektury, na taką liczyłam i absolutnie się nie zawiodłam. Bawiłam się tak świetnie jakbym oglądała skecze Monty Pythona. I żałuję, że tak szybko się to wszystko skończyło. Dlatego niezmiernie się cieszę, że wydawnictwo ma w planach na ten rok Arystokratkę w ukropie. A was, jeśli jeszcze nie czytaliście, zachęcam serdecznie, aby razem z Marią poddać się tej niezwykłej rzeczywistości i bez skrępowania wyrzucać z siebie salwy śmiechu.

Źródło zdjęcia autora:  http://www.nadahorakova.cz/fotogalerie/33.autorske-cteni-v-miloticich-14-dubna-2013/

2 komentarze:

  1. Ojej. Jest już tyle absolutnie pozytywnych recenzji tej książki, że chyba w końcu dam się przekonać i po nią sięgnę. Tak bardzo bym się chciała pośmiać nad lekturą...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daj się przekonać, a nie będziesz żałowała. Nie wyobrażam sobie, że można nie szaleć ze śmiechu, czytając ją. Fantastyczna odskocznia od wszystkich poważnych, nierzadko depresyjnych lektur. Pozdrawiam :)

      Usuń