Ja, która nie należę do wylewnych osób i nie często dzielę
się swoimi uczuciami, muszę coś wyznać: po raz pierwszy od lat się zakochałam.
I to w dodatku zakochałam się radośnie, tak radośnie jak to tylko możliwe. Z
obiektem moich westchnień mogłabym się nie rozstawać, cały czas mam go na oku,
a chwilowe rozstanie wynagrodzę sobie (mam nadzieję) za jakiś czas, gdy tylko
do mnie powróci w kolejnej postaci. Tym wspaniałym uczuciem obdarzyłam bowiem
Ostatnią arystokratkę Evžena Bočka (Wołów: Stara Szkoła, 2015), a właściwie
każdą z obecnych na jej kartach postaci,
z Marią
Kostką na czele. (No dobra, na czele to z kasztelanem Józefem).
Historia jak marzenie
– czesko-amerykańska rodzina Kostków: nauczyciel Frank, zapatrzona w lady Di
Vivien i najrozsądniejsza z postaci pojawiających się w książce Mary, czyli
Maria, której oczami oglądamy ten fascynujący świat, odzyskuje pięciokrotnie
zawłaszczany (między innymi przez hitlerowców i komunistów) rodowy zamek –
Kostkę. W związku z tym opuszczają Stany Zjednoczone i udają się za ocean po
nowe (oj tak) życie. Już sama wyprawa do Czech, w wyniku, nazwijmy rzecz po
imieniu, skąpstwa Franka, a w zasadzie już hrabiego Franciszka Antoniego Kostki
z Kostki, nie wygląda tak jak to było w planach, gdyż próba przemycenia kocicy
Carycy i prochów zmarłych przodków musi doprowadzić do komicznych sytuacji.
Ale wszystko dobrze się kończy i rodzina Kostków przybywa na
swój zamek. I teraz dopiero zaczyna się zabawa. Na miejscu zastają służbę:
kasztelana Józefa, który szczerą nienawiścią darzy muflony, to jest turystów, i
wszelkie próby wprowadzenia na zamek nowoczesności, kucharkę panią Cichą
pałająca miłością do orzechówki i z miłością wspominająca dzień, w którym
Helenka Vondraczkowa brała na Kostce ślub, i pana Spocka, czyli hipochondrycznego
ogrodnika z muzycznym talentem i lękiem przed utratą włosów. Taka mieszanka
charakterów musi, po prostu musi prowadzić do niemieszczących się w głowie
wydarzeń. A do tego trzeba dodać jeszcze dwa niesforne dogi – Olka i Leosia –
oraz bandę wypchanych zwierząt, ze śmierdzącym Jarusiem na czele. Jest jeszcze
jeden drobny problem – rodzinie Kostków w zastraszającym tempie kończą się
pieniądze. Trzeba więc zrobić wszystko, by te pieniądze pozyskać, łącznie z
wpuszczeniem turystów do własnych sypialni (wielka radość Józefa) i
przygarnięciem zakolczykowanej Deniski (jeszcze większa radość Marii).
Pomysł z turystami nie jest zresztą bezpodstawny. Sama
bardzo chętnie wybrałabym się na Kostkę, nie tylko po to by osobiście poznać
mieszkające tam indywidua. Bo na zamku naprawdę jest co zwiedzać. Są katakumby,
w których złożone są prochy przodków, i gdzie swoje groby mają dwie imienniczki
głównej bohaterki, jest gabinet hmmm osobliwych gadżetów należących do
sprośnego przodka i wreszcie, oj podziwiam Marię, że się odważyła spędzić tam
noc, pokoje Himmlera! Kogoś jeszcze trzeba namawiać na wyprawę?
Evžen Boček |
Absolutnie nie jest przesadą twierdzenie, że Ostatnia
arystokratka jest jedną z najzabawniejszych książek, jakie zostały napisane.
Bawi tu wszystko – postaci, absurdalne wydarzenia, wreszcie język. Słowa, które
normalnie są beznamiętne, tu nabierają życia i w najmniej spodziewanym momencie
powodują, że czytelnik po prostu musi się ze śmiechu popłakać. Co prawda nikt z
moich sąsiadów nic nie mówił, ale na ich miejscu, słysząc cichą nocą nagłe
napady histerycznego śmiechu, pomyślałabym, że łagodnie mówiąc, mieszkają obok
wariatki. Ale jak mogłam się powstrzymywać, no jak? Ostatnia zdroworozsądkowa
osoba na Kostce – Maria – tak barwnie przedstawia rzeczywistość, że nawet nocna
wyprawa do toalety, czy też podejrzenia ojca o romans nabierają nowego
charakteru.
Dwie rzeczy jednak mi się nie spodobały. Po pierwsze –
okładka. Zupełnie nie moja estetyka, zawalona czwarta strona, cóż, gdybym nic o
książce nie wiedziała, a jedynie zobaczyła, chyba bym po nią nie sięgnęła. Tak,
często oceniam książki po okładce, bo po prostu lubię je pięknie wydane. Po
drugie, i być może się czepiam, każdy ma jakieś zboczenie, ja mam zawodowe,
niesamowicie irytowało mnie stosowanie wyrażenia „odnośnie” zamiast, jak radzą
słowniki poprawnościowe, „odnośnie do”. Niestety, mnie rzucało się to w oczy
bardzo. Podobnie jak kilka niezręcznych przenoszeń i parę literówek, ale tych
ostatnich nie da się w całości wyeliminować.
Poza tymi drobnymi mankamentami, które być może
przeszkadzają tylko mnie i które absolutnie nie mają nic wspólnego z treścią
książki, jestem Ostatnią arystokratką zachwycona. Potrzebowałam tak pozytywnej lektury,
na taką liczyłam i absolutnie się nie zawiodłam. Bawiłam się tak świetnie jakbym
oglądała skecze Monty Pythona. I żałuję, że tak szybko się to wszystko
skończyło. Dlatego niezmiernie się cieszę, że wydawnictwo ma w planach na ten
rok Arystokratkę w ukropie. A was, jeśli jeszcze nie czytaliście, zachęcam
serdecznie, aby razem z Marią poddać się tej niezwykłej rzeczywistości i bez
skrępowania wyrzucać z siebie salwy śmiechu.
Źródło zdjęcia autora: http://www.nadahorakova.cz/fotogalerie/33.autorske-cteni-v-miloticich-14-dubna-2013/
Ojej. Jest już tyle absolutnie pozytywnych recenzji tej książki, że chyba w końcu dam się przekonać i po nią sięgnę. Tak bardzo bym się chciała pośmiać nad lekturą...
OdpowiedzUsuńDaj się przekonać, a nie będziesz żałowała. Nie wyobrażam sobie, że można nie szaleć ze śmiechu, czytając ją. Fantastyczna odskocznia od wszystkich poważnych, nierzadko depresyjnych lektur. Pozdrawiam :)
Usuń