środa, 1 września 2010

Miortwyje duszi

Martwe Dusze Mikołaja Gogola to książka, którą chciałam przeczytać od dawna. Cóż z tego, skoro zawsze, gdy wołała do mnie z bibliotecznej półki, zbywałam ją szybkim spojrzeniem i usprawiedliwieniem w postaci stosiku innych pozycji. Czekała na mnie jednak cierpliwie i dzięki bodźcowi jakim stało się wyzwanie „Rosja w literaturze” powieść Gogola była pierwszą książką po jaką sięgnęłam podczas ostatniej wizyty w bibliotece. I wcale nie żałuję, że tyle zwlekałam – na przyjemności warto czekać. Zawsze.




Martwe Dusze to opowieść o nie za chudym, ale i nie za grubym, miłym w obejściu i pomysłowym Pawle Iwanowiczu Cziczikowie. Pewnego dnia pojawia się on nagle w gubernialnym miasteczku i z miejsca zyskuje sobie sympatię wyższych sfer. Odwiedza nowych znajomych oraz inne okoliczne dwory, gdzie mniej lub bardziej skutecznie dokonuje zakupu chłopskich dusz. Nic dziwnego w tamtych czasach, chłopów sprzedawano, kupowano, przesiedlano, ale pierwszy raz się zdarzyło, żeby ktoś chciał ich martwych. Bo właśnie o dusze nieboszczyków, lecz koniecznie widniejących jeszcze w rejestrze, ubiegał się Cziczikow. Budziło to wielkie zdumienie wśród jego kontrahentów, ale skoro mogli zaoszczędzić na podatku od chłopa to czemu się nie zgodzić na uwolnienie od kłopotów. I skupował tak Paweł Iwanowicz martwe dusze, oczywiście w wielkiej tajemnicy, a sympatia środowiska rosła i rosła, szczególnie wraz z plotkami o rzekomych milionach posiadanych przez bohatera. Z plotkami jednak bywa tak, że czasami pomagają, ale przeważnie szkodzą i los, a raczej nowi przyjaciele, szybko odwrócili się od Cziczikowa. Powodów było sporo, wspomnę tylko o rzekomym porwaniu córki gubernatora, fałszerstwach i szpiegostwie. Mieszkańcy miasteczka prześcigali się w domysłach dotyczących Pawła Iwanowicza i padło nawet podejrzenie, że jest on Napoleonem w przebraniu. W każdym razie bohater, zorientowawszy się, że szczęśliwy los się odwrócił, postanowił szybko opuścić miasteczko. 

Dalsze losy Cziczikowa autor obiecuje opowiedzieć w dalszych częściach Martwych dusz, jednak, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, napisawszy tom drugi Gogol zniszczył rękopis. Nie jestem w stanie mu tego wybaczyć bo Martwe Dusze to wspaniały portret rosyjskiej prowincji i rosyjskiej mentalności. Razem z Cziczikowem czytelnik poznaje niezwykłe postaci i nie sposób nie zachwycać się prezentacją nałogowego gracz i krętacza Nozdriewa, niedźwiedziowatego Sobakiewicza, postrachu chłopów skąpca Pluszkina czy też miejscowych dam, których pasją jest oczywiście życie innych. Obraz jaki wyłania się z powieści nie jest bynajmniej kolorowy. Rosjanie ukazani zostali jako krętacze, oszuści, pozerzy. Najlepiej zacytować Sobakiewicza, który w rozmowie z Cziczikowem stwierdza: 
 
Znam ja ich wszystkich: same łajdaki; całe miasto takie: łajdak na łajdaku jedzie i łajdakiem pogania. Wszyscy judasze. Jeden tam tylko jest porządny człowiek – prokuratur, ale i ten, prawdę mówiąc, świnia. (M. Gogol, Martwe dusze, Warszawa 1996, s. 106). Nikogo nie oszczędził.

Gogol doskonale znał środowisko, o którym pisał. Z wielkim humorem i urokiem wyśmiewał wady i przywary. Piękny jest fragment, w którym o Cziczikowie rozmowę toczyły dwie panie: dama miła pod każdym względem i dama tylko miła. Po wtrąceniu francuskiego zdanka autor tłumaczy:

Nie zawadzi spostrzec, że do rozmowy naszych dam było wplątanych bardzo dużo słów cudzoziemskich, a niekiedy nawet całe zdania francuskie. Ale jakkolwiek autor pełen jest czci dla tych zbawiennych korzyści, jakie daje Rosji język francuski, jakkolwiek pełen jest czci dla chwalebnego zwyczaju naszych wyższych sfer towarzyskich posługiwania się nim przez cały dzień – rozumie się, z głębokiego uczucia miłości do ojczyzny – ale mimo to wszystko, w żaden sposób nie może się zdecydować na wprowadzenie do swojego rosyjskiego poematu zdania w jakimkolwiek obcym języku (Ibidem, s. 199).

Gogol dzieli się również opiniami na temat pisarzy i czytelników i w tych momentach również nie szczędzi narodowi rosyjskiemu.
Martwe dusze to również wspaniały przykład powieści epoki realizmu. Uwielbiam te szczegółowe opisy budowli, ludzi, przedmiotów. Od razu przyszła mi na myśl moja ulubiona scena z Ojca Goriot Balzaca – opis pensjonatu pani Vauquer. Niektórym może wydawać się nudne, ale dla mnie te opisy stanowią o uroki powieści.
Na zakończenie mogę napisać, że kto nie czytał niech żałuje bo książka Gogola to napisana bardzo udanym językiem (choć właściwie powinnam napisać o świetnym tłumaczeniu Władysława Broniewskiego) gorzka, lecz wywołująca śmiech prezentacja ludzkich charakterów, niestety aktualna również i dziś.

3 komentarze:

  1. U mnie jak na razie półka z Rosjanami rozrasta się, ale dopóki nie skończę walczyć z panem W., który również z wielką, niczym u samego Gogola, wprawą ośmiesza ludzkie zachowania, wątpię żeby udało mi się po nich sięgnąć.

    Taka refleksja - facet (Gogol) musiał cierpieć na niską samoocenę, albo miał jakiś problem z samym sobą. Kto przy zdrowych zmysłach pali manuskrypt powieści, nad którą pracował miesiącami, latami...

    Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właściwie to nie można powiedzieć o zmysłach Gogola, żeby były zdrowe kiedy palił rękopisy. Po szykanach jakie go spotkały po ukazaniu się "Martwych dusz" podpadł w depresję, miał poczucie winy i chciał zweryfikować swoje poglądy. W końcu jednak doszedł do wniosku, że byłoby to sprzeczne z jego rzeczywistymi poglądami i spalił rękopisy.

    P.s. Walcz dzielnie z panem W. Czekam cierpliwie na efekty :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Parę dni temu wypożyczyłam sobie tę klasykę z biblioteki i już do niej wzdycham. A wielcy ludzie niestety tak już mają, że są dla samych siebie najokrutniejszą, ostrzejszą krytyką. Cóż poradzić?

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń