niedziela, 16 stycznia 2011

Coetzee o literaturze


J. M. Coetzee do tej pory znany był mi jako bardzo dobry pisarz, którego książki wywołują we mnie duże emocje i przed każdą lekturą kolejnego dzieła muszę się zastanowić czy jestem na to gotowa. Tym razem miałam okazję poznać go jako inteligentnego filologa, wykładowcę i twórcę pasjonujących esejów na temat literatury światowej, które znalazły się w zbiorze zatytułowanym Dziwniejsze brzegi. Eseje literackie 1986-1999 (wyd. Znak, Kraków 2008).

Zbiór rozpoczyna tekst, w którym Coetzee podjął próbę zdefiniowania dzieła klasycznego. Wychodząc od analizy prelekcji Thomasa Stearnsa Eliota zatytułowanej Kto to jest klasyk? (wygłoszonej w październiku 1944 r. podczas sesji londyńskiego Towarzystwa Wergiliańskiego – J. M. Coetzee, Dziwniejsze brzegi. Eseje literackie 1986-1999, s. 7) pisarz rozpatruje zagadnienie tożsamości Eliota, który „zostając” Anglikiem, doszedł do tego, że rościł sobie prawo do tożsamości rzymskiej – tożsamości swojego mistrza Wergiliusza ( a prędzej nawet bliższego mu Eneasza, którego historia stała się dla Eliota alegorią jego życia). Coetzee prezentuje Eliotowski sposób odczytania Eneidy, by dojść do ukazania postawy życiowej poety. Kontynuując rozważania nad dziełem klasycznym pisarz zapoznaje czytelnika ze swoją fascynacją Bachem, a także w ciekawy sposób analizuje, jak ten niedoceniany i krytykowany kompozytor zyskał sławę i miano klasyka.
W rozważaniach Coetzeego nad dziełem klasycznym pojawia się akcent polski. Autor odwołał się do Zbigniewa Herberta, według którego: 
przeciwieństwem tego, co klasyczne, nie jest postawa romantyczna, lecz barbarzyńska; ponadto relacja pomiędzy klasycznością i barbarzyństwem polega nie na sprzeczności, ile na konfrontacji. […] Zdaniem Herberta dzieło klasyczne wychodzi cało spod barbarzyńskiej opresji nie ze względu na jakąś swoją zasadniczą cechę: to, co nie poddaje się najgorszym przejawom barbarzyństwa, ponieważ kolejne pokolenia, nie mogąc sobie pozwolić na taką utratę, podejmują zaciętą obronę – to właśnie jest dzieło klasyczne (ibidem, s. 31).
Swoje rozważania Coetzee podsumował następująco: 
dzieło wykazuje swoja klasyczność, kiedy jest zdolne przetrwać. A zatem dociekliwa analiza dzieła klasycznego, choćby najbardziej nieprzyjazna, stanowi część historii tego dzieła, nieuniknioną, a nawet pozytywną. Dzieło klasyczne bowiem, dopóki wymaga ochrony przed atakiem, nie może dowieść swojej klasyczności. […] krytyka to działalność, której zadaniem jest dociekliwa analiza dzieł klasycznych (ibidem, s. 31-32).

Tak rozbudowana analiza pierwszego tekstu z tego zbioru esejów wynika przede wszystkim z jego (tak to odczuwam) odmienności. Autor, co prawda, odwołał się do konkretnych twórców, ale wnioski, które z tego wypłynęły mają wymiar ogólniejszy, wpływają na sposób odczytywania poszczególnych tekstów literackich, a przynajmniej zachęcają do rozważań nad klasycznością dzieła.
Kolejne teksty zawarte w Dziwniejszych brzegach odnoszą się już konkretnie do poszczególnych autorów, utworów i zagadnień. Właściwie wszystkie z nich czytało mi się z dużym zainteresowaniem (mimo iż czasami niektóre nazwiska były dla mnie zupełnie nowe lub znane w stopniu najmniejszym), jednak na szczególną uwagę zasługują te eseje, które odwołują się do kwestii przekładu. Nie zajmuję się tłumaczeniami, ale kwestie języka, analiza słowa są mi bliskie, a Coetzee podejmuje je w sposób przystępny, ale nie uproszczony. Problematykę przekładu rozpoczyna tekst dotyczący Rilkego i tłumaczącego go Williama Gassa. Chyba jednym z najlepszych jest kolejny esej zatytułowany Tłumacząc Kafkę. Autor analizuje w nim sposób przekładu utworów Kafki na angielski dokonany przez Edwina i Willę Muirów. Wielki wpływ na ich tłumaczenie miało religijne odczytanie utworów Kafki. Coetzze pokazał, jak ich interpretacja, przede wszystkim Procesu i Zamku, oddziaływała na przekład i, co za tym idzie, na sposób odbioru tych utworów przez angielskich czytelników. Sposób, który jednocześnie budzi niepokój badaczy twórczości Kafki. Autor wskazuje na szereg błędów w tłumaczeniach Muirów, które mogły wpłynąć na odczytanie tekstów. Głównym zarzutem jest chyba to, że rezygnują oni z wierności wobec oryginału na rzecz ich własnej wizji utworów Kafki. Na przykładzie Zamku Coetzze dokonuje porównania tłumaczenia Muirów z tłumaczeniem Harmana, co wypada niezwykle interesująco.
Inne tematy podejmowane przez Coetze’ego  to (nie sposób teraz wymienić wszystkich, choć zdaję sobie sprawę z dysproporcji w poście) m.in. analiza Dzienników Roberta Musila, twórczości Josefa Škvoreckiego, autobiografii Doriss Lessing czy esejów Josifa Brodskiego. Autor esejów dokonuje krytycznej analizy tekstów takich pisarzy jak: Salman Rushdie, Borges, A. S. Byatt, Harrego Mulischa, Ceesa Nootebooma. Chwali konkretne osiągnięcia, ale nie boi się również krytyki. Jego uwagi są celne i dobrze uzasadnione.
Inne nazwiska, które powinny was zachęcić do sięgnięcia po ten zbiór to chociażby Amos Oz i Dostojewski.
Kilka ostatnich tekstów podejmuje tematykę autorów kolonialnych, afrykanerów, ich spojrzenia na rzeczywistość apartheidu, w której przyszło im żyć i tworzyć. Te eseje, bliskie Coetzeemu, choć ciekawe mnie wydały się nie tak dobre, jak te dotyczące pisarzy europejskich (zapewne ze względu na zainteresowania).
Coetzee pisze w sposób sugestywny i ciekawy. Lekturze Dziwniejszych brzegów nieustannie towarzyszyły mi rozważania nad poszczególnymi uwagami autora oraz lista tytułów, po które mam ochotę sięgnąć, oraz takich, o których wiem, że  nie warto (przede wszystkim Byatt i Rooke), a także tych, które chciałabym przeczytać, ale jeszcze nie teraz (m.in. Odkrycie nieba Mulischa).
Abstrahując od treści zbiorów, sporą zaletę stanowi też opracowanie naukowe, spora ilość przypisów (większość odautorskich, ale również tłumaczka Anna Skucińska ma w tym swój udział). Mylić może za to nota z czwartej strony okładki – Herbertowi nie został poświęcony osobny tekst, Coetzee nie podjął się próby analizy jego twórczości, a jedynie powoływał na poetę w dwóch lub trzech przypadkach.
Podsumowując, Dziwniejsze brzegi to niezwykle ciekawy zbiór esejów literackich, bogaty w analizy i trafne uwagi. Nie trzeba być miłośnikiem prozy Coetzeego, by po niego sięgnąć, gdyż autor występuje tu w zupełnie innej roli – uważnego czytelnika i krytyka. Aby zachwycić się tym dziełem należy być tylko (aż) miłośnikiem literatury.

czwartek, 6 stycznia 2011

Klasyka sposób na bestseller



Zaczęło się tak niewinnie. Pewien młody angielski pisarz, szukający stabilizacji finansowej, dostał propozycję pisania tekstów mających zespajać obrazki autorstwa Roberta Seymoura, przedstawiające przygody amatorskiego klubu sportowego. Pisarz nie tylko podjął się tego zadania, ale również ośmielił się zasugerować by to obrazki stanowiły tło do jego tekstów. Propozycję zaakceptowano i w ten sposób powstała jedna z najbardziej poczytnych powieści europejskich – Klub Pickwicka, a Charles Dickens zapewnił sobie niesłabnącą popularność.

Co takiego mogła mieć ta powieść w odcinkach, że czytelnicy wyróżnili ją z pośród innych i wyczekiwali na kolejne jej części, tak jak w naszych czasach czekano na nowego Harry'ego Pottera? Jej głównym atutem jest niewątpliwie postać tytułowego bohatera, Samuela Pickwicka, który to wraz z trzema młodymi przyjaciółmi wyruszył w podróż dyliżansem po południowych hrabstwach Anglii.  Ten starszy pan o gołębim sercu  do dziś zachwyca swoją fascynacją światem i zdolnościami obserwacyjnymi. Wszystko co nowe i nieznane budzi w nim ogromny entuzjazm, cieszy się tym niemal jak dziecko. Zresztą, jego charakter to charakter młodzieńca, a nie dojrzałego mężczyzny, o czym świadczy jego naiwne, ale i urocze podejście do życia. 

Również pozostali bohaterowie powieści (a przez karty powieści przewinęło się ich niemal 300) to niezwykłe indywidualności. Nie sposób tu wymienić nawet ich ćwierci, ale nie da się zapomnieć trzech przyjaciół Pickwicka: Snodgrassa, który marzył o poetyckiej sławie, Winkle’a, który pragnął uchodzić za utalentowanego sportowca i myśliwego oraz Tupmana, pragnącego zostać łowcą niewieścich serc. Każdy z nich był przeciwieństwem swych pragnień, do czego jednak nie zamierzali się przyznawać, a to stawało się przyczyną wielu niezwykłych i komicznych sytuacji. Jednak chyba najbardziej uwielbianą postacią powieści, której pojawienie się zwiększyło nakład serii odcinkowej z 500 do 40 000, był służący Pickwicka – Sam Weller. Cóż to za niezwykłe stworzenie. Zdecydowanie bardziej rozgarnięty od swojego pana, ale szczerze mu oddany i gotów wypełniać jego wszelkie polecenia. Znany ze swych prześmiesznych powiedzonek, robił wszystko, żeby zadbać o dobro pana Pickwicka. Sam również nie unikał niezwykłych przygód i czerpał z życia to co najlepsze. Charakter i usposobienie dziedziczył po ojcu, spotkania z którym były jednymi z najbarwniejszych i najdowcipniejszych opisów w książce. Wymieniane przez nich opinie i spostrzeżenia wywoływały u mnie nie kontrolowane wybuchy śmiechu. Pozostałe postacie, pojawiające się w książce, to również fascynujące charaktery i o każdej z nich można by snuć opowieści.

Prezentując angielskie środowisko Dickens wykazał się świetnym zmysłem obserwacyjnym oraz zdolnościami pisarskimi, ale również malarskimi. Odmalowany przez niego portret społeczeństwa niepozbawiony jest przenikliwości, ale i poczucia humoru. Swymi zdolnościami pisarz uwiódł angielskich czytelników, dając im wspaniałą rozrywkę na wysokim poziome. Bo w Klubie Pickwicka dla każdego znajdzie się coś dobrego. Są to obrazki z dnia codziennego, opisy zabaw i świąt, ale także niesamowite opowieści o duchach i niezwykłych wydarzeniach oraz perypetie miłosne ukazane w niezwykle sympatyczny sposób. 

Dickens to również mistrz opisów. Każda sceneria, najmniejsze pomieszczenie zostało dokładnie opisane. Także każdy posiłek (których nie mało w powieści) to smakowita uczta i zgadzam się z jedną z bohaterek Ani na uniwersytecie, że czytając tę książkę człowiek robi się natychmiast głodny. 

Popularność Klubu Pickwicka była tak wielka, że czytelnicy wzorowali się na modzie prezentowanej na kartach książki. Noszono płaszcze i kapelusze, takie jakie posiadał pan Pickwick, szukano sklepów i miejsc, w których przebywał bohater. Zapanowała prawdziwa pickwickomania. Również dziś można znaleźć wiele pamiątek po tym przesympatycznym bohaterze. 

Sukces powieści Dickensa jest niewątpliwy. Nie tylko podbiła ona serca angielskiej (ale również szkockiej, kanadyjskiej, australijskiej…) społeczności, ale również zdobyła uznanie krytyków. Najważniejsze zaś jest moim zdaniem to, że również dziś ta beztroska opowieść o przyjaźni nie traci ona nic ze swojej świeżości. Jeśli ktoś szuka książki, która zapewni niebanalną rozrywkę na wysokim poziomie to nie należy się bać prawie 800 stron powieści, tylko cieszyć się, że tyle przyjemności przed czytelnikiem.


piątek, 24 grudnia 2010

Wesołych Świąt

Gerard David, Holy Night, Muzeum Historii Sztuki w Wiedniu

niedziela, 5 grudnia 2010

Litwo, ojczyzno moja?


Poprzedni post dotyczący książki Miłosza zaczęłam pytaniem, które powtórzyłam w tytule obecnego. Powtórzenie jest w pełni zamierzone, gdyż Szukanie ojczyzny w pełni dotyczy Litwy, a autor dokonuje próby przedstawienia losów ziemi, z której się wywodzi nie uciekając od niewygodnych dla wielu zagadnień dotyczących stosunków polsko-litewskich.

Książkę rozpoczyna tekst zatytułowany Rodziewiczówna. Miłosz, który w latach młodości czytał Lato leśnych ludzi i może jeszcze kilka innych pozycji, zainteresowany zażenowaniem intelektualistów oraz niesłabnącą popularnością powieści pisarki postanowił przeczytać jej książki, aby przekonać się co świadczy o jej sukcesie. Od razu się przyznam, że trochę się bałam tego tekstu, pamiętając jak bardzo się męczyłam, żeby skończyć Między ustami a brzegiem pucharu i po tej lekturze stwierdziłam, że nigdy więcej Rodziewiczówny. Zdania wciąż nie zmieniłam, ale tekst Miłosza okazał się niezwykle interesujący. Nie dokonał on bowiem ani krytyki (choć też nie unikał wymieniania wad tej twórczości) ani nie chwalił. Czytanie książek Marii Rodziewiczówny, jak autor zauważył, było podobne do czytania pamiętników, gdyż znaleźć w nich można wiele informacji dotyczących realiów oraz stosunków społecznych panujących na opisywanych terenach w drugiej połowie XIX w. Przede wszystkim za ideał Rodziewiczówna uważała i tak przedstawiała szlacheckie zaścianki, czyli gospodarstwa rolne uprawiane przez rodzinę, nietożsame z gospodarstwami chłopskimi. Praca w zgodzie z przyrodą łączyła się z czystym sumieniem, a zaścianki stanowiły miejsca silnego oporu przeciw rusyfikacji. Polak i Litwin były określeniami niemal jednoznacznymi, posługiwano się zaś językiem polskim, a litewski pojawiał się najczęściej w postaci wtrętów, gdyż uważany był za język prostaków. Dopiero później doszło do popularyzacji języka litewskiego oraz prób odzyskania narodowej tożsamości przez Litwinów.
Wieś u Rodziewiczówny symbolizowała dobro, natomiast wszelkie zło pochodziło z miasta, przede wszystkim z Warszawy. Była ona pełna nieprawości, duchowej pustki i nierówności społecznych. Pozytywni bohaterowie najczęściej wywodzili się z warstw ubogich i służyli pomocą bardziej potrzebującym. I, oczywiście, byli to mieszkańcy Polesia czy Żmudzi.
Wszystko co obce posiada u Rodziewiczówny negatywne cechy. Dla szlachty największą wartość stanowiła ziemia, to ona była kapitałem. Natomiast dla Niemców i przede wszystkim Żydów była ona jedynie źródłem do zdobycia majątku. Pozytywny bohater nigdy nie dopuściłby się sprzedania rodzinnego majątku, wyrębu lasów, z kolei Żydzi nie mieli z tym problemów. Rodziewiczówna ukazuje Żydów zdecydowanie negatywnie, a jednak Miłosz pisze, że określenie „antysemityzm” nie znalazłoby zrozumienia w opisywanych przez autorkę środowiskach: „Po prostu taki jest porządek świata, że odraza do Żydów jest równoznaczna z odrazą do zła i że czyhają oni na obrzeżach społeczeństwa, szukając, kogo by wplątać w swoje brudne (zawsze brudne) transakcje” (C. Miłosz, Szukając ojczyzny, Wydawnictwo Znak, Kraków 2001, s. 32). Trudno jednak dziś zrozumieć taki sposób rozumowania ówczesnych środowisk.
Prozę i samą Rodziewiczównę Miłosz podsumowuje w taki sposób: 
Zalecana jako chrześcijańska lektura dla rodzin, jako że nie ma w niej wybujałej erotyki, czyli, jak to ona nazywa, „szałów”, pochwalana za swoje zdrowe poglądy przez Stronnictwo Narodowe i jego dalsze wcielenia, jest właściwie pisarką nieszczęśliwego społeczeństwa szlacheckiego, które nie tylko zastygło w swoich obyczajach, ale jeszcze cofnęło się w porównaniu z szybko postępującym gdzie indziej dziewiętnastym wiekiem. […] Opierając się mrokom i dzikości, Polska dworu i zaścianka uległa zapeklowaniu żywcem. Założenia książek Rodziewiczówny nie muszą być głośno powtarzane, zresztą być nie mogły, z powodu cenzury, ale ich obecność przemawia do czytelników na zasadzie dobrze wytartego uczuciowego toru. Że dzieje się tak w końcu dwudziestego wieku, dowodzi jedynie,  że nie wszystko mogą zmienić wojny i polityczne przewroty (ibidem, s. 56-57).

źródło: http://www.regturas.lt/index.php?id=548
Kolejne teksty: Nad Niewiażą, wiek dziewiętnasty, W Wielkim Księstwie Sillicianii oraz Opowieści pana Guze to różne oblicza Litwy. Pierwszy z nich dotyczy pamiętników Jakuba Gieysztora, jego spojrzenia na kwestię chłopską oraz polsko-litewską. Podjął się on zadania uwłaszczenia, ale również rozwoju społecznego chłopów, a choć wszystkich uważał za Polaków rozumiał potrzebę odrębności narodowej i uznawał, że ten, kto kocha własną narodowość uszanuje i inną. Dlatego sam miał szkółkę, w której uczono przede wszystkim po litewsku. Jednocześnie posiadał pewne cechy i głosił hasła, które dziś uznalibyśmy zapewne za nacjonalistyczne. Przeciwny separatyzmowi, bał się zerwania związku Litwy z Koroną, który był dla niego istotą polskości. Był zwolennikiem jednej Polski zamiast Rzeczypospolitej. A jednak Miłosz napisał: 
Może nawet niesprawiedliwe jest umieszczanie go wśród nacjonalistów, skoro wykazywał taką wrażliwość na potrzeby mówiącej innym językiem wsi w jego stronach. Obcując z nim, odkrywamy ogólne prawo takich spotkań w czasie: tamci ludzie żyli wśród sprzeczności, które tylko dla nas są sprzecznościami (ibidem, s. 90).
W Wielkim Księstwie Sillicianii Miłosz zajął się kwestią litewskości, polskości oraz żydowskości Mickiewicza, przedstawiając różne fakty przemawiające za każdą z tych możliwości, natomiast Opowieści pana Guze zostały napisane na podstawie materiałów przesłanych Miłoszowi przez owego pana Guze, który był właścicielem majątku, graniczącego z majątkiem Miłoszów na Białorusi. Tu znajdziemy niezwykle interesujące historie dotyczące rodziny poety, mniej lub bardziej chwalebne, oraz mniej lub bardziej obiektywne, gdyż zależne od opinii pana Guze.
Jak z tą Litwą było to bardzo ciekawy i bogaty w zajmujące informacje szkic dotyczący Oskara Miłosza. Jego kuzyn podjął się próby przedstawienia motywów kierujących Oskarem, który opowiedział się za Litwą, a nie za Polską. Czyni to w sposób rzetelny i dokładny, przedstawia stanowisko Oskara, któremu po zapoznaniu się z wieloma faktami trudno się dziwić. W tym tekście znalazły się również uwagi na temat twórczości „litewskiego” Miłosza oraz jego przeobrażeń religijnych. Poruszona została również kwestia mesjanizmu, tak jak ją Oskar rozumiał.
O wygnaniu i Miejsce utracone to teksty podejmujące pierwszy zagadnienie wyobcowania i próby odnalezienia się poza granicami ojczystego kraju oraz niemożności pełnej od niego ucieczki, drugi natomiast dotyczy tragicznych losów Wilna podczas II wojny światowej, okupacji stalinowskiej i hitlerowskiej, masowych mordów. Ukochane miasto Piłsudskiego stało się miejscem zagłady dziesiątek tysięcy Żydów i w tym miejscu Miłosz przypomina, że było to miasto, w którym żyły obok siebie, ale nie we wspólnocie społeczności Żydów i Polaków.
Ostatni tekst Pamięć i historia, który został przez autora dołączony do trzeciego wydania opisywanej książki to przemówienie wygłoszone przez  Miłosza w Wilnie 2 października 2000 r. na sympozjum, w którym udział wzięli również Wisława Szymborska, Günter Grass oraz Tomas Venclova. Jest to tekst mocno prowokujący i poruszający. Czesław Miłosz odniósł się do kwestionowanej przez niektórych (a dziś ta opinia jak się okazuje u niektórych wciąż jest aktualna) polskości autora. Urodził się on w samym środku Litwy i miałby pełne prawo uznać się za Litwina, ale jego rodzina od XVI w. mówiła po polsku, a on chodził do polskich szkół. W dowodzie osobistym wpisano mu Polak i on nigdy się polskości nie wyrzekł. A, że głosił niechętne opinie wobec polskiego nacjonalizmu (zaznaczył przy tym, że nacjonalizm litewski nie jest niczym lepszym) uważam za zrozumiałe.
źródło: http://www.interklasa.pl/portal/dokumenty/ue142/galeria.html
Kolejną ważną kwestią, którą Miłosz podjął na tym odczycie była kwestia żydowskiego Wilna i zagłada. Z problemem tym jednak Litwini muszą zmierzyć się sami. Na końcu zaś wyraził negatywną opinię o decyzji zamknięcia Uniwersytetu Stefana Batorego w grudniu 1939 r.
Szukanie ojczyzny to bardzo zajmująca pozycja, bogata w treści, które nierzadko są niewygodne dla opisywanych środowisk, ale równocześnie, które pozwalają zrozumieć podejmowane decyzje oraz niechęć Litwinów do Polaków. Uważam, że jest to książka, którą należy czytać i powinna, choć we fragmentach znaleźć się w kanonie lektur szkolnych, gdyż podejmuje kwestie, o których nie powinno się zapominać.

sobota, 20 listopada 2010

Fajna książka Andrzeja Barta


 Czy streszczenie scenariusza filmowego można uznać za kawałek dobrej literatury? Kiedyś bym się zastanawiała, dziś, po przeczytaniu Rewersu (W.A.B., Warszawa 2009) Andrzeja Barta, śmiało twierdzę, że tak. 

Główną bohaterką książki jest Sabina młoda, zafascynowana swoim szefem, redaktorka działu poezji. Piszę młoda, ale mieszkające z nią matka i babcia szczerze obawiają się o jej staropanieństwo. Dziewczyna zasypywana jest radami, jak powinna się ubierać, zachowywać, uśmiechać oraz obawami, kto się nią zajmie, gdy zabraknie już opiekunek. Obawy nie są całkiem bezpodstawne, gdyż Sabina to skromne, nieśmiałe i raczej zahukane dziewczę, chociaż jak się później okaże, nie pozbawione charakteru i odwagi. Te cechy ujawniła też w czasie wojny, gdy wraz z bratem Arkadiuszem szykowała się do udziału w powstaniu warszawskim.

Sabina żyje sobie w miarę spokojnie, pracuje, pozuje bratu do obrazu przedstawiającego młoda traktorzystkę lub inną postać kobiecą znaną z plakatów propagandowych. I, jak to zwykle w książkach (bo w życiu to różnie) bywa, niespodziewanie, w dość przykrych okolicznościach poznaje młodego, pięknego jak z obrazka, dzielnego mężczyznę w prochowcu. Serduszko Sabiny zaczyna bić szybciej, a i Bronisław, bo tak się przedstawił wybawiciel, również okazuje zainteresowanie młodą redaktorką.  Umawiają się raz, drugi, są kwiaty, jest kino, a przede wszystkim radość matki i babci, że Sabinka zakochana i, że ma adoratora. Oczywiście, Bronisław nie jest bez wad i czasami zachowuje się niestosownie, trochę ordynarnie, ale przecież wojna wpłynęła na ludzi w różny sposób, a on w dodatku prosty chłopak to drobne uchybienia można i należy mu wybaczyć. Związek między Sabiną a Bronkiem rozwija się szybko i wszystko pięknie się zapowiada, gdy nagle mężczyzna pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Czytelnikowi nie trudno od początku odgadnąć kim tak naprawdę jest pan Bronisław Falski i czym się zajmuję, ale Sabinka to nie czytelnik tylko zauroczona kobieta i drobne niepokojące sygnały nie wzbudziły w niej podejrzenia. Jednak, gdy prawda wychodzi na jaw dziewczyna, mimo szoku i strachu, decyduje się na krok, który wprowadzi w jej życie spore zamieszanie.

Historia z lat pięćdziesiątych XX wieku poprzeplatana jest krótkimi scenkami z czasów nam współczesnych, kiedy to Sabina jest już staruszką. Te momenty odsłaniają trochę tajemnice przeszłości i pozwalają odkryć prawdziwe wydarzenia, zanim zostaną ukazane  w książce. 

Początkowo narracja w czasie teraźniejszym i krótkie, szybkie zdania nie zrobiły na mnie dobrego wrażenia. Jednak szybko przestały mi przeszkadzać, a nawet zaczęłam je doceniać.  Rewers to bardzo przyjemnie napisana książka z wątkami romansowymi i kryminalnymi. Jednak, gdyby nie tło historyczne nic specjalnego by w niej nie było. Bo to właśnie sposób opisania rzeczywistości początku lat pięćdziesiątych najbardziej mnie urzekł. Andrzej Bart pisze o tych strasznych czasach bez nadęcia, wielkich i poważnych słów, bez rozliczania, a jednocześnie ukazuje realia w sposób przekonujący. Bo tak wyglądało ówczesne życie – obok codziennych problemów, sercowych zawirowań wisiała groza nagłych aresztowań, niepewność wobec drugiego człowieka i pełna inwigilacja. Życiem rządził strach bo nawet mała złota moneta mogła być powodem do prześladowań, a donosicielstwo nie było niczym niezwykłym. Dodajmy do tego ingerencję w życie kulturalne i cenzurę (przykład młodego poety i Arkadka, który malował traktorzystki), ale jednocześnie odwagę i honor części społeczeństwa i mamy skondensowany obraz tamtych lat. Zdaję sobie sprawę, że uproszczenia i skróty wynikają z formy książki, ale jestem wdzięczna pisarzowi, że zdecydował się na nowelę filmową, a nie na powieść bo mógłby przedobrzyć i zepsuć całość.

Rewers nie jest wybitnym dziełem literackim, ale chyba nikt nie oczekiwał, że będzie. Jest za to sprawnie napisaną, ciekawą i naprawdę fajną książką i dobrą literaturą. „Fajna” to słowo wytrych, ale to było pierwsze co pomyślałam po przeczytaniu i sądzę, że to najlepsze określenie dla tej książki.

sobota, 13 listopada 2010

Nobody's home...


Bycie pisarzem ma także pewną zaletę: można marudzić publicznie, co więcej, czasem jakaś gazeta zaproponuje pisarzowi trochę miejsca i skromne honorarium za marudzenie. To miejsce nazywa się kolumną felietonów” (D. Ugrešić, Nikogo nie ma w domu, Wydawnictwo Znak, Kraków 2008, s. 414).

Takie publiczne marudzenie uprawia Dubravka Ugrešić w cytowanym zbiorze swoich tekstów. Nikogo nie ma w domu składa się z 5 części, w których znalazły się krótsze i dłuższe refleksje autorki dotyczące codziennego życia, literatury, problemów społecznych i politycznych, a wszystkie łączą rozważania na temat tożsamości, własnego miejsca w świecie  oraz była Jugosławia i inne kraje postkomunistyczne. Ugrešić z przyczyn politycznych musiała opuścić Chorwację (a właściwie Jugosławię, gdyż pisarka przez wiele lat żyła w tym państwie komunistycznym i dopiero po jego rozpadzie wcisnęli jej, jak pisze, chorwacki paszport) i od 1993 r. mieszkała w Holandii i Stanach Zjednoczonych. Podróżniczy tryb życia, liczne przeprowadzki, ludzie stały się podstawą krótkich felietonów zamieszczonych w Części I. Ugrešić pisze w nich o swoim życiu na walizkach, licznych spostrzeżeniach, o tym, dlaczego nie ma ogrodu i kiedy kupić domek dla ptaków. Oprócz luźniejszych tematycznie tekstów znajdują się jednak te tyczące się tożsamości, stereotypów, starości lub też przemocy wśród młodzieży. Trzeba jednak zaznaczyć, że pisarka nie moralizuje, nie poucza, tylko przedstawia swój punkt widzenia w sposób inteligentny, dowcipny, ale i złośliwy.

Część II składa się z trzech dłuższych tekstów: Europa, Europa, Amsterdam i USA nails. Pierwszy powstał podczas podróży Literaturexpressem Europa 2000, w której wzięli udział pisarze z 43 krajów, odwiedzając 18 europejskich miast. Zawiera spostrzeżenia pisarki z samej podróży pociągiem, obserwacje tyczące się jej współtowarzyszy oraz niezwykle ciekawe refleksje na temat odwiedzanych miast. Szczególne miejsce zajmuje tu Malbork, a właściwie hotel, w którym pisarze nocowali. To w tym miejscu, wśród popielniczki z kutego żelaza, fikusów, stoliczka z lnianym obrusem i spłuczki na metalowym łańcuszku Ugrešić poczuła się jak w domu z jugosłowiańskiego dzieciństwa. To, czego zabrakło w jej rodzinnym kraju, znalazła w nowym tysiącleciu w historycznym mieście Polski, które, jeszcze wtedy, nie poddało się zachodniej okupacji europejskiej.
Amsterdam to zbiór obrazków z życia w stolicy Holandii, miłości Holendrów do wszelkich miniatur, barwnego targu, karnawału, ale także opis holenderskiej mentalności i sposobu życia.
Tekst o Stanach Zjednoczonych to wizja tego kraju po 11 września, ale zamiast rozważań nad terroryzmem i o tym, jak żyć po zamachu autorka skupia się na nowej obsesji Amerykanów – na pielęgnacji paznokci. Jednak z ten pozornie błahy temat, Ugrešić  zdołała przekształcić w spostrzeżenia o mniejszościach narodowych żyjących w USA.

Najciekawsza pod względem tematycznym okazała się dla mnie Część III książki, dotycząca głównie literatury europejskiej. Ugrešić rozpoczyna od dość odważnego porównania europejskiego życia literackiego do konkursu Eurowizji. Podobnym, jej zdaniem, show jest transmisja z przyznania Nagrody Bookera.  Co może być wspólnego dla tych pozornie całkiem różnych imprez? Jak się okazuje, całkiem wiele elementów. Autorka wspomina m.in. o spektakularności wykonania, polityce, skandalach, ale przede wszystkim o otoczce medialnej, a podziękowania pisarzy porównuje do tychże wypowiadanych przez popowych piosenkarzy (ibidem, s. 187-188). Dalej robi się poważniej i Ugrešić przechodzi do zagadnienia związanego z przynależnością narodową pisarzy. Zamiłowanie ludzi do doklejania etykietek jest widoczne w każdej dziedzinie, również w literaturze. Często nie ma z tym większego problemu, mamy do czynienia z literaturą polską, niemiecką, turecką, japońską itd. Jednak, co zrobić z literaturą powstałą w kraju, którego już nie ma? Po rozpadzie Jugosławii doszło do taki paradoksów, że Ivo Andrić „wedle narodowości stał się pisarzem chorwackim, wedle miejsca zamieszkania – serbskim, i wedle poruszanej tematyki – bośniackim” (ibidem, przypis na s. 192). W przypadku wielu pisarzy ważniejsze od tego jak piszą staje się to skąd pochodzą. Bez względu na to, co Ugrešić napisze zawsze będzie rozpoznawana jako pisarka chorwacka, nie ważne, że od lat żyje w innym kraju. O swojej wrażliwości na punkcie etykietek pisze tak:

Czemu [jest przewrażliwiona – dopisek mój]? Bo w codziennej recepcji okazuje się, że identyfikacja bagażu obciąża tekst literacki. Bo okazuje się też, że identyfikacja wpisana w etykietkę zmienia istotę tekstu literackiego i jego sens. Bo identyfikacyjna etykietka jest skróconą interpretacją tekstu, co z reguły ukrywa. Bo identyfikacyjna etykietka otwiera przestrzeń pozwalającą odczytać coś, czego w tekście nie ma. I wreszcie dlatego, że jest dyskryminująca – dyskryminująca bezpośrednio dla samego tekstu. Zgoda na identyfikację oznacza poparcie dla idei, że również literatura stanowi domenę geopolityczną, co pewnie bliższe jest rzeczywistości, ale nie do mnie należy wspieranie każdej „rzeczywistości” tylko dlatego, że to „rzeczywistość” (ibidem, s. 193).
Wszystko to prowadzi do nacjonalizacji literatury, czego symbolem może być popularne w Chorwacji hasło „Czytajmy to, co chorwackie”. Stanowi również ograniczenia dla pisarzy, którzy piszą w języku ojczystym, żyjąc w odrębnej kulturze, dla tych, którzy piszą w języku kraju, w którym się znaleźli, dla tych, którzy mieszają języki i wreszcie dla tych, którzy nie piszą o kulturze, z której się wywodzą (a zdaniem wielu powinni).

Części IV i V dotyczą przede wszystkim emigrantów z Europy Wschodniej, ich życia na Zachodzie. Autorka, ze szczególną czułością, pisze tu o fenomenie polskiego hydraulika, który stał się pierwszą ofiarą zjednoczonej Europy.
W tych częściach pojawiają się poważne teksty dotyczące chorwackiej (i nie tylko) polityki, przeinaczania historii, wymazywania okresu komunizmu, przez co wojennych działaczy antyfaszystowskich zrównywało się razem ze zbrodniarzami. Znajdziemy tu również teksty poruszające problematykę dyskryminacji, handlu kobietami i komunistycznych więzień.

Teksty zawarte w Nikogo nie ma w domu powstawały w okresie 10 lat, dla różnych gazet (w tym dla „Gazety Wyborczej”) i na różnych etapach życia Ugrešić. Nie może więc dziwić ich różnorodność i nierówności. Za każdym razem jednak stanowią dużą rozrywkę, gdyż  autorka o sprawach zarówno błahych, jak i poważnych, pisze bezkompromisowo, zachowując jednocześnie poczucie humoru. Rzeczywiście, jak sama napisała, Ugrešić marudzi. Ale marudzi w tak ujmujący sposób, że nawet niezgadzając się z nią, w niektórych sprawach miałam wielką przyjemność z tej lektury.

środa, 3 listopada 2010

Umiłowanie wiedzy

Alexander von Humbold był niemieckim przyrodnikiem, podróżnikiem i odkrywcą. Carl Friedrich Gauss z kolei to wybitny matematyk, astronom, fizyk oraz geodeta. Obu panów łączy pochodzenie, życie na przełomie wieków, fascynacja nauką oraz niemiecki pisarz Daniel Kehlmann. On to właśnie z tych panów uczynił głównych bohaterów swej niezwykle poczytnej i szturmującej listy bestsellerów powieści Rachuba świata. Powieści praktycznie pozbawionej dialogów, wypełnionej krótkimi zdaniami i bogatej w niezwykłe poczucie humoru.

Akcja książki rozpoczyna się we wrześniu 1828 r., gdy Gauss, zmuszony przez Humbolda, po raz pierwszy od bardzo dawna opuszcza dom i udaje się do Berlina na Kongres Przyrodników Niemieckich. Po wypełnionej narzekaniem matematyka oraz drobnymi nieprzyjemnościami podróży naukowcy spotykają się, a chwilę tę próbuje uwiecznić swym nowatorskim urządzeniem niejaki Daguerre. Po tych scenach następują rozdziały retrospektywne, w których czytelnik poznaje niezwykłe losy bohaterów.

Alexander von Humbold  i jego brat Wilhelm od dziecka byli uczeni jeden na człowieka natury, drugi zaś na człowieka kultury. Nauka oby chłopców była niezwykle intensywna, bez wolnych dni i wakacji. Aleksander od dzieciństwa pasjonował się światem i pragnął poznać wszystko doświadczalnie. Niejednokrotnie szokował swoim zachowaniem, niejednokrotnie również ryzykował własnym życiem. Ciekawy świata pragnął wyruszyć do Ameryki Południowej, co udało mu się w towarzystwie Bonplanda – botanika i miłośnika kobiet. Nie raz zdarzało się żyjącemu w celibacie Humboldowi (jego kontakty z dziwkami polegały głównie na liczeniu wszy znajdujących się w ich włosach) wyciągać przyjaciela z burdeli lub bezpośrednio z pomiędzy kobiecych ud. Nie przeszkodziło to jednak panom spłynąć Orinoko, wspinać się na najwyższe góry Ekwadoru, schodzić do jaskiń. Humbold miał również okazję obalenia teorii Goethego o zimnym wnętrzu ziemi.

Jakże Carl Friedrich Gauss różnił się od Humbolda. Urodzony w biednej rodzinie, od najmłodszych lat wykazywał niezwykłe zdolności matematyczne, za co niejednokrotnie oberwało mu się od nauczyciela. Zafascynowany liczeniem i gwiazdami w wieku 24 lat napisał dzieło swojego życia. W przeciwieństwie do naszego drugiego bohatera Gauss nie stronił od kobiet. Szczególnie upodobał sobie prostytutkę Ninę, której obiecywał ślub i nauczenie się języka rosyjskiego. Jak łatwo się domyślić ze ślubu nici, gdyż matematyk poślubił inteligentną Joannę. Najbardziej kochał jednak naukę i wciąż pragnął zdobywać nową wiedzę. Nic nie miało dla niego większego znaczenia.

Po opisie perypetii życiowych bohaterów wracamy znów do momentu ich spotkania i dalszych losów. Nie są to już młodzi i pełni energii chłopcy. To obeznani z życiem, dojrzali i trochę cyniczni mężczyźni, którzy jednak wciąż mają marzenia. Tyle tylko, że coraz trudniej je spełnić, a na przeszkodzie stają nie tylko ich ułomności, ale i historia.

Daniel Kehlmann, opisując wariację na temat losów wybitnych niemieckich naukowców, stworzył niezwykle wciągającą i pełną przygód powieść o sile rozumu i ludzkiej determinacji.  Stylem i humorem książka przywodzi na myśl Podróż sentymentalną Sterne’a (również polecam tym, co nie czytali) i zapewnia dużo przyjemności, dobrej zabawy, a jednocześnie zmusza do refleksji. Dlatego jeżeli macie ochotę na wciągającą powieść, a zmęczyły was już skandynawskie kryminały lub historie pewnych miłości koniecznie sięgnijcie po Rachubę świata (W.A.B. 2007 w serii Inne Historie).