Z nastaniem listopada drzewo zaszumi, konary strząsną liście i jesień kończy się na dobre. Przynajmniej do tej pory tak bywało: ogród za oknem pogrąży się w smutku, grusza skłoni ramiona, jabłonie się skurczą. Nawet ten piec, który wlecze za sobą zwiędnięty ogon, zmarszczy czoło i zawarczy z niepokojem. A ludzie? Ludzie stracą rumieńce, spochmurnieją, przykurczą się i zaczną szybciej i płycej oddychać. Z dnia na dzień ubędzie słońca, a przybędzie wiatru i deszczy, chłód wpełźnie pod skórę.Owszem, gdzieś w środku jesieni świat bywa piękny. Wszystkie te kolory (czerwony, żółty i brązowy), wszystkie te zapachy (wilgotna glina, tlen, wonny dym). Wciąż słyszy się o tym, jaką to miłością darzona jest jesień i że właśnie jesienią świat jest najpiękniejszy. Ale jak mam się tym cieszyć, kiedy wiem, że już w przyszłym roku przyjdzie czas na smutek (s. 11).
Nie
wiem, jak zacząć ten wpis, nie chcę pisać o tym, jak wiele już dała nam
literatura opowieści o losach jednostek na tle wielkiej historii, jak często
poprzez ukazanie życia konkretnego człowieka
opisywano dzieje epok, wojen, dramatów całej ludzkości, o tym, jak ważna
jest pamięć i czym grozi zapomnienie. Bo brzmi to banalnie i wtórnie. A książka
Jána Púčeka Przez ucho igielne (sploty)
(Wrocław: Książkowe Klimaty, 2017, tłum. Weronika Gogola), która tej tematyki dotyka,
w której właśnie ci konkretni ludzie swoim życiem opowiadają o tragediach XX
wieku, a przede wszystkim swoim życiem w konkretnym czasie opowiadają o sobie,
nie jest ani banalna, ani wtórna. To piękna, nostalgiczna, łącząca w sobie
radość i smutek opowieść, w której historia ustępuje miejsca rodzinie i domowi.
![]() |
Ján Púček, fot. Erika Liváková |
Ján
Púček – autor, Ján Púček – narrator wplata losy swoich dziadków w krwawą
historię dwudziestowiecznej Europy, a właściwie to odwrotnie – to właśnie tę
historię wplata w ich życie, gdyż to Jan i Bożena stanowią sedno opowieści, są
jej głównymi bohaterami, to dla nich i dzięki nim książka została napisana. Choć
prawdopodobnie, gdyby nie ta wielka historia, losy Jana i Bożeny pozostałyby
osobnymi losami. Jan pewnie żyłby szczęśliwie ze swoją rodziną, nie trafiłby na
pięć lat do obozów koncentracyjnych za działalność w ruchu oporu, po skończonej
wojnie nie zostałby chwilowym bohaterem, ale też nie musiałby układać na nowo
roztrzaskanego życia, rozwalonej codzienności. Bożena, młoda, buntująca się
dziewczyna, nie trafiłaby na spotkanie z Janem Hollym, człowiekiem, który ryzykował
życie, pomagając w przerzucie czeskich lotników, a potem do jego szwalni. Nie
narodziłaby się ich wielka miłość, wraz z którą Jan zyskał nowe, kolejne życie,
a Bożena zaczęła budować swoje.
I
chociaż tak bardzo przeze mnie spłycona i skrócona historia spotkania się
ludzi, którzy w innych okolicznościach mogliby się nie spotkać, może brzmieć
romansowo, sentymentalnie, książka Jána Púčeka nie jest absolutnie żadną
banalną love story. Nie jest to też
opowieść o miłości romantycznej, to po prostu i aż opowieść o życiu – najpierw
osobnym, później wspólnym, słodkim i gorzkim, pełnym smutków, ale i szczęścia.
To opowieść o początku i końcu.
Przez ucho igielne (sploty)
to opowieść rodzinna, o rodzinie, wzajemnym przywiązaniu. To bardzo widać w
języku Púčeka – czułym, ciepłym, nostalgicznym. Ta czułość widoczna jest
zwłaszcza w końcowych rozdzialikach książki, gdy wiele lat po śmierci Jana
wnuczek, w ciemną, pozbawioną elektryczności noc, rozmawia z babcią o dziadku,
o ich wspólnym i o jej życiu, które powoli znika wraz z jej pamięcią. To chyba
moja ulubiona część całej opowieści, to tu autor pisze najpiękniej o uczuciach,
wzruszająco, bez popadania w patetyczne i kiczowate tony, ale tak, że człowieka
przeszywa do głębi.
Pozostaję
pod wrażeniem tego, w jaki sposób Ján Púček pisze. Chodzi mi właśnie o tę
subtelność i o szacunek – do dziadków, do opowiadanych historii, do samego słowa.
Siłę języka słowackiego pisarza widać bardzo dobrze przewrotnie w tym, czego nie
pisze, a co słychać najgłośniej. Mam tu na myśli przede wszystkim część
poświęconą pobytowi Jana w obozach koncentracyjnych, bardzo ironicznie, bardzo
przewrotnie nazwaną Spielplatz – plac
zabaw. Tylko że tu zabawa polega na robieniu na drutach swetrów dla niemieckich
dzieci, patrzeniu i czekaniu na śmierć. I Púčekowi wystarczyło kilka obrazów,
bez brutalizacji języka, by ukazać prawdziwy koszmar tej rzeczywistości.
Podobnie jest zresztą też, gdy mowa o Zagładzie – nie potrzeba więcej niż
opustoszałe domy po ludziach, którzy nagle musieli je opuścić, pozostawione przez
nich, rozgrabiane rzeczy, samotna synagoga. Tak się pisze o końcu świata.
Pisanie
o dziadkach i pisanie o historii nie jest dla samego pisania o nich. Ján Púček
pisze, żeby utrwalić pamięć, żeby nie zapomnieć. O Janie i Bożenie, o ich
wspólnym życiu, ale też o tym, o czym najchętniej wszyscy by zapomnieli, o tym,
do czego gotów jest posunąć się człowiek.
Co z naszą pamięcią? Gdzie jest? W dziurawych kieszeniach? Może to naprawdę cud, że na tym świecie pomimo wszystko zostali jeszcze ludzie, że jeszcze wciąż nie zdążyliśmy się wszyscy wyciąć w pień (s. 310).
A
zapomnieć nie wolno, choć pamięć bywa i błogosławieństwem i przekleństwem. W
rozmowie z Michałem Sowińskim dla „Tygodnika
Powszechnego” (2017, nr 42) autor tak mówił na ten temat:
Historia nie istnieje bez pamięci – to oczywiste. Ale ja rozumiem to trochę inaczej. Pamięć jest czymś bardzo ludzkim, przez to nie zawsze dokładnym. Z kolei historia i historiografia to w zasadzie nauka, więc nie mówi ludzkim językiem. A my właśnie pilnie potrzebujemy nauczyć się rozmawiać o naszej przeszłości, aby móc zrozumieć, co właściwie mamy zapisane w naszym tożsamościowym DNA. Musimy przepracować nasze demony. Niekompletna pamięć jest jednym z powodów tego pełnego nienawiści szaleństwa, które dzisiaj w naszej wspólnej krainie przyjmuje tak niezrozumiałe rozmiary. Jednak pamięć to także źródło cierpienia. Wielu z tych, którzy przeżyli najgorsze traumy, cierpi właśnie z powodu pamięci. Oszalelibyśmy, gdybyśmy musieli pamiętać wszystko, ale absolutna amnezja to niebezpieczne ekstremum (https://www.tygodnikpowszechny.pl/nie-ma-zlotego-srodka-150373?language=pl; dostęp: 4.12.2018).
I dalej:
Demencja starcza, alzheimer i podobne choroby – to właśnie metafora naszej środkowoeuropejskiej świadomości historii. Boję się, że choroba będzie postępowała. A kiedy już zapomnimy o wszystkim, nie będziemy w stanie zadbać nawet o higienę osobistą, jedzenie i inne zwykłe, ale niezbędne rzeczy (tamże).
Przez ucho igielne (sploty)
to, co już za pewne widać, książka wielowymiarowa, w której można wciąż znajdywać
kolejne ślady, a ja zasygnalizowałam tylko kilka z nich. W całą opowieść
wplecione są teksty zupełnie poetyckie, które Michał Sowiński nazwał
„instrukcją obsługi rzeczywistości”, a ja za nim pozwalam sobie tę nazwę podać
dalej. Fragmenty zatytułowane Jak się
robi wino, Jak się robi nić, Jak wyrabia się żwir itd. to dla Jána Púčeka metafory kruchego życia, o którym stanowią
niedostrzegalne zazwyczaj drobiazgi. Autor chce, żeby spojrzeć na nie z innej
strony, zmienić perspektywę, żeby w ogryzku jabłka dostrzec ogromne drzewo
(tamże).
Powieść
Púčeka pełna jest tytułowych splotów. Splotów mikro i makro, w wielu wymiarach.
Są to sploty bardzo jednostkowe, jak spotkanie Jana i Bożeny, sploty
konkretnych ludzi z wielką historią, uwikłanie w nią, są wreszcie sploty tejże
historii z pamięcią. A my sobie możemy na te wszystkie sploty popatrzeć jedynie
przez to ucho igielne, widzieć fragmenty i próbować je łączyć.
Przez ucho igielne (sploty) powinnam przeczytać już dawno i już dawno powinnam o niej napisać.
Powody, dla których tego nie zrobiłam, zachowam dla siebie. Ale wspominam o
tym, gdyż jestem przekonana, że dobrze jest też teraz o niej przypomnieć. A
może, patrząc na to co się dzieje dookoła, nawet jeszcze bardziej teraz niż
półtora roku temu warto ją czytać, coraz bardziej bowiem zapominamy i coraz bardziej należy
przypominać i pamiętać, bo:
– Ten świat jest strasznie zły – dokończyła babcia, a ja w tej chwili nie jestem w stanie myśleć o zburzonej synagodze i pociągach towarowych, i o wszystkich tych ogolonych na łyso, którzy dzisiaj maszerują ulicami i rzucają kamieniami. Czasami myślę, co by powiedział dziadzio, gdyby dożył tych czasów, gdyby ich widział. Jad cisnąłby mu się na usta (s. 310).
Bardzo
dziękuję pani Magdalenie Petrynie i wydawnictwu Książkowe Klimaty za egzemplarz książki.
Wiatr ucichł. Wygładzone niebo mieszało świeże niebieskie kolory; nowy dzień, nowe stroje, wróble na czereśni. Wschodzące słońce prześwietliło młodą trawę. Świat się żarzył. Przyszła wiosna. Wiosna, ach to ty! Wiosanna (s. 332).