O Syrenach Josepha Knoxa dowiedziałam się, czytając o nowych twarzach
w świecie powieści na the guardian
i była jedną z wymienionych tam książek, które szczególnie zwróciły moją uwagę.
Wielką radością było więc dla mnie, gdy okazało się, że polskie wydanie jest
już tuż, tuż dzięki Wydawnictwu Otwartemu (Kraków 2017).
Syreny
to czarna (a w zasadzie szara) opowieść o młodym policjancie Aidanie Waitsie,
który już zdążył wystarczająco spieprzyć sobie i życie, i karierę. Żeby
całkowicie nie sięgnąć dna i żeby uratować to, co jeszcze do uratowania
zostało, jako tajniak ma rozpracować narkotykowego bossa i jego działalność.
Dość łatwo udaje mu się wkręcić w świat dealerów, pięknych młodych syren w
mrocznych klubach odbierających pieniądze za heroinę i inne ubarwiacze życia. Udaje
mu się nawiązać kontakt z samym Zainem Carverem – szefem narkotykowego
interesu, podejrzewanym o pozbycie się jego byłej kochanki, która wiele lat
temu zaginęła bez śladu. Dodatkowo pewien wpływowy polityk chce, by Aidan
odnalazł jego córkę, która uciekła z domu i ukrywa się wśród syren. Wszystko
poszłoby pewnie nie najgorzej, ale Waits za bardzo wciąga się w swoje nowe
nocne życie, działa na krawędzi, angażuje się w sprawy, w które nie powinien, i
sam gubi się w tym, po której jest stronie. Nie pomaga mu też zapewne
zamiłowanie do amfetaminy.
Wraz z Aidanem wciąga
się i gubi sam czytelnik, gdyż Josephowi Knoxowi udało się szalenie sugestywnie
i uwodząco pokazać mroczne życie Manchesteru. To świat, od którego należało by trzymać
się z daleka, a który jednocześnie jest niesamowicie ponętny, i któremu
naprawdę trudno nie ulec. Przepełnione knajpy, domy, w których bogate dzieciaki
pod nieobecność rodziców urządzają sobie narkotykowe orgie, luksusowe wieżowce,
drogi alkohol, życie bez granic, obskurne mieszkania i pełne zdziczałych
narkomanów dzielnice, w których pierwsza umiera nadzieja, a znalazłszy się tam
człowiek żałuje, że nie umarł razem z nią. To wszystko w kolorze biało-czarnej
farby, w kolorze ptasiego gówna. Brzmi odrzucająco, obskurnie, ale nęci i
przyciąga, bo choć farba jest czarno-biała, to nic innego takie nie jest.
Dobro, o ile można tu w ogóle o jakimś mówić, miesza się ze złem. Nic nie jest
jednoznaczne, czytelnik gubi się i błądzi w gęstej szarości brudu, zbrodni,
upodlenia razem z Aidanem, szukając kogoś, komu choć na chwilę można zaufać. A
o kogoś takiego naprawdę nie jest tu łatwo.
W tej całej szarości, w
której zapach drogich perfum i luksusowych alkoholi miesza się ze smrodem
moczu, wymiocin, brudnego seksu i strachu, kolorowe (niektóre momentami
naprawdę dosłownie) są na szczęście postaci – skorumpowani policjanci,
dealerzy, zagubione dziewczyny, ludzie uśmiechu, hetero- i homoseksualiści,
sprzedawcy marzeń, własnych religii i śmierci. Niemal każdy skrywa jakąś
tajemnicę albo wiedzie życie dalekie od przyjętych norm. Od jednych nas
odrzuca, inni dziwnie pociągają i nawet nie próbujcie oceniać, kto jest lepszym
charakterem. Mój instynkt samozachowawczy nie raz zaprowadziłby mnie na dno.
Może to ja mam kiepską intuicję, ale przekonana jestem, że to jednak zasługa
autora, który umiejętnie i oszczędnie odkrywa przed nami sekrety swoich
niejednoznacznych bohaterów i robi to tak, że nawet najgorsze męty obudziły we
mnie sympatię, a nawet coś więcej.

Jeśli więc macie ochotę
na zanurzenie się w otchłanie mroku i kroczenie nocnymi ulicami szarego miasta,
wśród odpychających brutali, pięknych młodych kobiet, uwodzących przestępców,
na chwilową ucieczkę od życia, to koniecznie po Syreny sięgnijcie.
Za możliwość wejścia w
ten brudny, ale jakże pociągający świat serdecznie dziękuję panu Tomaszowi
Balawejderowi i Wydawnictwu Otwartemu.
P.S. Motto do książki
stanowi cytat z piosenki Joy Division, a każdy z jej rozdziałów nazwany jest
jednym z tytułów piosenek zespołu. To zapewne dobry podkład muzyczny. Darzę
Iana Curtisa uczuciem zdecydowanie dalekim od sympatii. Słuchałam Morrisseya. Z
dedykacją.
Zdjęcie autora ze strony the guardian, a okładka książki ze strony Wydawnictwa.