Zanim okładka książki Rozmowy pod drzewem zapomnienia (Wołowiec: Wydawnictwo Czarne,
2014) przykuła moją uwagę na bibliotecznej półce, nie miałam pojęcia kim jest
Alexandra Fuller. No może nie była mi obca całkowicie, bo przeglądając katalog
wydawnictwa (a robię to nagminnie), przyglądałam się też serii „Z domem”. A
jednak to osobiste spotkanie zdecydowało o tym, że praktycznie w ciemno, szybko
rzuciwszy okiem na opis na okładce, stwierdziłam, że biorę. I wzięłam. Nie
wiem, czy to jakiegoś rodzaju intuicja, czy fakt, że ciężko znaleźć złą książkę
wydaną przez Czarne, w każdym razie w moje ręce trafiła naprawdę świetna i
wartościowa pozycja.
Rozmowy
pod drzewem zapomnienia to przede wszystkim historia rodziny Fuller,
choć głównymi bohaterami niewątpliwie są jej niesamowici rodzice – Nicola i
Timothy. W zasadzie na pierwszy plan, jeśli chodzi o postaci, zdecydowanie
wysuwa się Nicola Fuller z Afryki Środkowej (jak lubi się przedstawiać), znana
też jako Tub. Szkotka z krwi i kości (angielska krew ojca zdecydowanie
przegrywa z krwią matki z klanu Macdonaldów z Clanranald) prawie całe swoje
życie spędziła w Afryce, którą ukochała. Gdy ją poznajemy, wydaje się być
totalnie postrzeloną, śpiewającą szlagiery Franka Sinatry, beztroską kobietą,
próbą latania doprowadzającą nauczyciela niemal do zawału i przebierającą kilkuletnią
córkę za Nigdy Nie Obiecywałem Ci Różanego Ogrodu na bożonarodzeniowy bal
(Halloween się zbliża, może ktoś skorzysta z pomysłu?;) Albo za Pozdrowienia z
Rosji). Timothy zaś porzucił rodzinną Anglię i poznawszy na lotnisku w Nairobi Nicolę,
która właśnie wracała do Afryki, wbrew rodzinie ożenił się z nią i osiadł na
Czarnym Lądzie na stałe. Afryka stała się dla obojga domem, największą, niemal
obłąkańczą miłością i jednocześnie piekłem.
Historie obojga relacjonuje Alexandra. Część z nich
już znała, części oczywiście sama doświadczyła, a część poznaje podczas
odwiedzin u rodziców w Zambii, gdy siedząc pod drzewem zapomnienia, toczy z
matką rozmowy. Dostajemy niezwykle barwną, przepełnioną humorem, miłością,
zabawą, ale też jednocześnie bólem, cierpieniem, strachem i wojną opowieść o
ludziach, którzy tak ukochali afrykańską ziemię, że poświęcili dla niej
najdroższe co mieli. Historie o polowaniach, szalonych imprezach, na których trzeba
było zamykać na noc drzwi na klucz, żeby nie paść ofiarą chuci gospodarza,
mieszają się z krwawą wojną partyzancką w Rodezji. Radość z narodzin kolejnych
dzieci przeplata się z największą stratą, jaką mogą ponieść rodzice. Ciągłe
przeprowadzki, poszukiwanie miejsca na tej tragicznej ziemi, przenoszenie z
jednego domu do kolejnego garnków Le Creuset. Miłość, która wraz z wielkim
szczęściem i radością niesie ze sobą ból i stratę. To wszystko znajdziemy w tej
opowieści.
Do tego fascynujące tło polityczne, bo przecież
niepodległa Rodezja, w której przez jakiś czas (ten najtrudniejszy i dla kraju
i dla nich) żyła rodzina Fullerów, przez odrzucenie polecenia oddania władzy czarnej większości, nie była uznawana
przez niemal wszystkie kraje. Odcięty od reszty Afryki i świata kraj, który
biali kolonizatorzy uznawali za swój, zaczął się pogrążać w chaosie i mroku
wojny. To wszystko widziane oczami białej Nicoli, dla której niepodległość
Rodezji była czymś całkowicie zrozumiałym i naturalnym, a walka czarnych o
równe prawa, szalonym pomysłem, nabiera nieco innej perspektywy. Dodatkowo,
biorąc pod uwagę krwawe dzieje szkockiego klanu Nicoli Fuller, wydaje się, że
jej życie od pokoleń naznaczone jest mordem i zemstą. I w zasadzie każde życie
takie jest, bo jak w jednym z najbardziej bolesnych i przejmujących momentów
tej książki, gdy niemal łykałam łzy, napisała Alexandra:
Dopóki nie zaczniemy czcić nawzajem swoich grobów, dopóki nie przyznamy się do morderstw i nie wybaczymy sobie nawzajem tego, co zrobiliśmy, nie będzie pokoju, szacunku ani zawieszenia broni (s. 158).

Dodatkowo Alexandra Fuller ma dar opowiadania. Posługuje
się sugestywnym językiem, idealnie buduje napięcie i ma fantastyczne poczucie
humoru, które tak bardzo sobie cenię. Dlatego na pewno sięgnę po wspominaną w
tej opowieści (najczęściej przez Nicolę) „Okropną książkę” (Dziś wieczorem nie schodzimy na psy, Wydawnictwo
Czarne: Wołowiec, 2013) i po Wyjedź, zanim nadejdą deszcze (Wydawnictwo
Czarne: Wołowiec, 2016). I wam również to radzę, jeśli tak, jak ja lubicie
wciągające i nieoczywiste opowieści.