O Ewie (a właściwie Irenie Ewie) Szelburg-Zarembinie nie
wiedziałam w zasadzie nic. Osobliwy zbiór szkiców Anny Marchewki Ślady nieobecności. Poszukiwanie Ireny
Szelburg (Kraków: Dodo Editor, 2014) miał wypełnić tę lukę, ale czy mu się
to udało? Niestety, muszę przyznać, że jedynie pobieżnie.
A przecież to, czego się dowiedziałam z lektury, daje
wspaniałe pole do popisu. Te okruszki, które otrzymujemy, pokazują, że życie
Ireny Szelburg to materiał na pasjonującą biografię. Dzięki rodzicom, którzy
wbrew temu, czego oczekiwano po ich klasie społecznej, pomogli córce w zdobyciu
wykształcenia, dziewczyna zyskała szansę na zupełnie inne, bogatsze życie.
Studia, nieco skomplikowane życie osobiste, wojenne i powojenne losy, wreszcie
ciężka starość i śmierć – to wszystko dawało szansę na zdecydowanie głębsze
sportretowanie bohaterki. Ślady, które zostawia czytelnikowi Anna Marchewka,
nie dość, że nie zaspokajają ciekawości, to szczerze mówiąc nie do końca ją
pobudzają.
A czego się dowiedziałam? Głównie tego, że Ewa
Szelburg-Zarembina próbowała usunąć ze swojego życia ślady po pierwszym
małżeństwie z Jerzym Ostrowskim. Ale dlaczego? Co ją tak w pierwszym mężu
uwierało? A może uwierała ją jej zdrada i odejście do Józefa Zaremby? Nie wiem
i nie dostaję żadnych szans nawet na próbę poznania prawdy. Wiem za to, na
jakie zajęcia i przez kogo prowadzone zapisała się, będąc studentką w Krakowie.
I co mi to daje? Przy tak okrojonej biografii – niewiele. W innym wypadku,
czytałabym pewnie zaciekawiona, ale dostając takie nieuporządkowane skrawki,
czułam w zasadzie tylko irytację. Kilka listów osób, które wspominają Szelburg,
czy też wyimki z dziennika Jarosława Iwaszkiewicza w jakiś sposób jej dotyczące
nie w noszą do książki w zasadzie nic.
![]() |
http://www.naleczow.pl/spdrzewce/o-szkole/historia-szkoly/ |
Nie jest tak, że cała książka jest słaba. Rozdział „Ciemność
między nami” dowodzi, że Anna Marchewka umie z tego, co odnalazła, stworzyć
rzecz dobrą, dlatego wielka szkoda, że się na to nie zdecydowała. Kontakty
Szelburg z Zofią Nałkowską, obserwacja procesu białoruskich chłopów i
wynikający z tego reportaż „Myjcie owoce” – czytałam naprawdę zaciekawiona, bo
miałam szansę zobaczyć w bohaterce osobę nie tylko wrażliwą na społeczną
niesprawiedliwość, ale przede wszystkim pisarkę, która nie kojarzy się li tylko
z twórczością dla dzieci.
Mając tak ciekawą bohaterkę, Anna Marchewka próbowała,
świadomie bądź nie, konkurować z nią na kratach swoich szkiców. I znów, w
przypadku obszernej biografii odniesienia do własnej osoby na pewno by nie
raziły, a nawet mogłyby zaciekawić, ale tutaj nudziły i denerwowały. Bo
naprawdę nie obchodzi mnie piasek przesypujący się przez paski sandałów
autorki, zwłaszcza wtedy, kiedy czekam na informacje o osobie, której książka
powinna dotyczyć. Przypadkowe spotkanie z dawno niewidzianym kolegą – kolejna
zbędna wstawka, której celu nie jestem w stanie się dopatrzyć. Mam za złe
autorce jeszcze jedno. Tak często wspomina o fotografiach, a nie umieszcza ani
jednej. Kwestia praw? Finansów? Nie wiem, ale książka sama się o nie usilnie
prosi.
Cały czas zastanawiam się, jaki cel przyświecał napisaniu
tej książki. Jeśli autorce chodziło o przywrócenie Ewy Szelburg-Zarembiny do
życia, to poniekąd się jej to udało. Być może (i mam taką szczerą nadzieję) te
nieposkładane elementy staną się inspiracją do napisania biografii, na którą
bohaterka niewątpliwie zasługuje. Na pewno plusem są też zamieszczone fragmenty
utworów pisarki. Ale jeśli jedynym śladem po Irenie Szelburg ma być książka
Anny Marchewki, która dość często robiła na mnie wrażenie okrojonego tekstu
naukowego pozbawionego przypisów i solidnej informacji źródłowej, to jest to
zdecydowanie za mało. A jeśli chodziło o to, żeby czytelnik sam, z tego co dostał,
spróbował stworzyć portret bohaterki (ale to już moja daleko idąca
interpretacja), to ja się poddaję, nie jestem w stanie. Ale może warto próbować…
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Dodo Editor.