środa, 20 kwietnia 2016

Wpisy zaległe - część pierwsza

Czytam dużo, mało piszę, przyznaję. Choć w głowie pełno myśli, na kartach naskrobane notatki, ogólne zarysy itp., trudno mi się zebrać i napisać. Szkoda. Sama na tym tracę, ale cóż. Jest, jak jest. Przyczyny są różne, najróżniejsze, jedyne, co mogę to próbować z tym walczyć. Zwłaszcza, że czytam wartościowe książki, które zasługują na to, by o nich pamiętać, i żebym zostawiła jakiś ślad. Dlatego wymyśliłam sobie, że te książki, którym nie poświęciłam i nie poświęcę osobnych postów, dostaną swoje miejsce, w postaci krótkich notatek. Głównie dlatego, że już dużo czasu minęło, odkąd je czytałam, dużo rzeczy mi uleciało. Tak jest w przypadku dwóch powieści, o których piszę dziś - czytałam je w zeszłym roku. Obie zasługiwały na osobne posty, ale czytałam je w najmniej odpowiednim do skupienia się na blogowaniu czasie. Tak bywa. Teraz choć odrobinę staram się to nadrobić. Tyle tytułem wstępu. 

Rosjanin to ten, kto kocha brzozy Olgi Griasnowej (Wołowiec: Czarne, 2015) to przejmująca opowieść dotykająca tak znanego problemu, jakim jest próba odnalezienia i zrozumienia siebie i własnej tożsamości. Jej główna bohaterka Masza, po ucieczce z rodzicami z pogrążonego w chaosie Baku, mieszka w Niemczech, obciążona losami swojej rodziny – Zagładą, wojną w Azerbejdżanie, życiem w Związku Radzieckim. Podobnie jak jej przyjaciół, trudno ją przypisać do jakiejś określonej narodowości, bo i w zasadzie po co, tyle że Niemcy,  w których żyje, obarczone grzechami przeszłości, nie są wstanie sobie z nimi poradzić. Wciąż ciąży na nich piętno nazizmu i rasizmu, potrzeba jasnego określenia: ty jesteś Niemcem, ty Turkiem, ty Polakiem, ty Żydem. Niejednoznaczność nie jest mile widziana. Jednocześnie nadanie określonej etykietki od razu tworzy podziały na lepszych i gorszych. Jak w takim świecie odnaleźć własne ja, skoro jest się tak wewnętrznie pokręconym, jak swoje własne pochodzenie? Dlaczego piękne hasła multikulturalizmu się nie sprawdzają? Ktoś zawsze będzie gorszy, a ktoś lepszy, tylko dlatego że urodził się w odpowiednim lub nie miejscu. W takim świecie Masza chaotycznie i nieskutecznie poszukuje własnej tożsamości, przynależności, narodowej i seksualnej. Bolesna strata ukochanego pcha ją do Jerozolimy, ale tam też nie znajduje odpowiedzi. Nierozwiązywalny konflikt izraelsko-palestyński i znów wymogi jednoznacznych podziałów. Dziewczyna coraz bardziej zaplątuje się w swoim własnym życiowym chaosie, szuka nie tu, gdzie trzeba, pcha się na coraz bardziej niebezpieczne szlaki. Ale czy znajdzie swoje miejsce w świecie?
Przejmująca to książka, dotyka zawsze ważnych i trudnych tematów, być może ktoś zarzuci, że znowu te same problemy, ale cóż, tak wygląda życie. Mimo poczucia smutku, melancholii i utraty powieść jednak nie przytłacza, czasem nawet bawi i przede wszystkim znów każe myśleć. Czytać trzeba.


Elizabeth Gilbert znana jest szerokiemu gronu czytelników ze swojego bestsellera, poradnika typu „jak znaleźć szczęście i miłość”, Jedz, módl się, kochaj. Nie czytałam, nie oceniam, ale to zdecydowanie nie moja bajka. Na film też się nie skusiłam mimo występującego w nim uroczego Javiera Bardema. I pewnie nie zainteresowałabym się żadną książką tej pani, gdyby kiedyś gdzieś nie natknęła się na króciutką recenzję jej kolejnej powieści Botanika duszy (Poznań: Rebis, 2014), a w niej informacji o głównej bohaterce, od najmłodszych lat zafascynowanej nauką, a w szczególności botaniką. Tak już mam, że przyciągają mnie książki o tych, których pociąga świat nauki, przyrody, kultury. (Podobny był mój powód do sięgnięcia po Dziewczynę z muszlą Tracy Chevalier, polecam również. I mała dygresja: dlaczego tak koszmarnie tłumaczymy tytuły, które w oryginale brzmią o niebo lepiej??). Żyjącą w XIX wieku Almę Whittaker, jak już wspomniałam, pociągała botanika, mchy i tajemnice własnej cielesności. Najpierw poznajemy ciekawe losy jej rodziców (głównie ojca), a potem od chwili narodzin towarzyszymy dziewczynie w dorastaniu przepełnionym nieskrępowanym zaspokajaniem ciekawości dotyczącej otaczającego ją świata, nauką (jakże ona chłonęła różnorodną wiedzę) i chwilami samotnych rozkoszy w introligatorskim składziku. Jesteśmy z nią przez całe jej życie, tak interesujące i pełne przygód. W tak dużej objętościowo powieści mamy tu również inne kolorowe postaci, nie brakuje złamanych serc, porozumień duszy, sprawy abolicjonistów i tajemnicy do rozwiązania. Ale to też opowieść o tym, jaką drogę musiały pokonać kobiety, żeby zaistnieć w świecie nauki i na jakie ustępstwa musiały pójść. Choć Alma Whittaker to postać fikcyjna, to jednak stanowi przykład wielu ówczesnych badaczek i fascynatek świata nauki. Kończąc, mała uwaga: dziewczęta, przed nocą poślubną upewnijcie się, co do zamiarów waszych przyszłych mężów na tę okoliczność, bo nic nie jest pewne…