Zdarzają mi się
czasem nagłe olśnienia i przypadkowe fascynacje, gdy o moim zachwycie decyduje
jedno spojrzenie, kilka usłyszanych taktów czy też kilka przeczytanych słów. W
przypadku moim silnym zainteresowaniem Claudio Magrisem była to okładka
„Zeszytów Literackich” (2009, z. 107) i tytuł tekstu przytoczonej laudacji autorstwa Ireny Grudzińskiej-Gross z
okazji nadania mu tytułu Człowieka Pogranicza (tytuł nadawany przez Fundację
Pogranicze i Ośrodek „Pogranicze – sztuk, kultur, narodów” Małgorzaty i
Krzysztofa Czyżewskich). Tak naprawdę nie jestem w stanie wytłumaczyć, co mnie
tak urzekło w tym dotąd całkowicie obcym mi twórcy. A jednak – po przeczytaniu
tejże laudacji, a także tekstu i rozmów z Magrisem (także w tych „Zeszytach”)
poczułam, że to jest bardzo to, że jego twórczość już jest mi bliska, choć
całkowicie mi obca. Tak więc zaczęło się wyszukiwanie jego książek i chcę tu
napisać o jednym, małym pięknym zbiorze esejów, ale najpierw słów kilka o samym
autorze.
Claudio Magris to
włoski pisarz, eseista, felietonista, germanista, tłumacz, podróżnik. Urodził
się w 1939 r. w Trieście, który obok Turynu stanowi wyjątkowe miejsce w jego
biografii. Bo miasta te, choć leżą w tym samym państwie, są od siebie tak
różne. Triest – miasto wielojęzyczne, ze śladami przynależności do monarchii
austro-węgierskiej, umiejscowione w kierunku Bałkanów. Turyn zaś skierowany ku
Francji, cechował go silny ruch antyfaszystowski, dziś miasto przemysłowe. Dlaczego
to takie istotne? Ponieważ owa dwubiegunowość miast wyznacza również
dwubiegunowość działalność Magrisa -
pisarstwo i zaangażowanie obywatelskie (jak zresztą zauważa Irena
Grudzińska-Gross, są to działalności się przenikające).
Claudio Magris jest
cenionym naukowcem, profesorem współczesnej literatury niemieckiej, angażuje
się też w sprawy obywatelskie, nierzadko zabiera głos w sprawach dręczących
Włochów. Ale jest też podróżnikiem – podróżnikiem wiecznym, bez końca. Tak
właśnie – Podróż bez końca –
zatytułował zbiór esejów, który w Polsce ukazał się nakładem Fundacji Zeszytów
Literackich, w serii „Podróże” w 2009 r. Jest to tomik niezwykły. Choć
króciutki – liczy sobie bowiem 130 stron – to jednak jego lektura wcale nie
jest szybka. Wręcz przeciwnie – teksty zmuszają do uwagi i powolnego czytania.
I absolutnie nie jest to wadą. Ta powolność nie wynika z nużącego języka czy
tematyki, ale ze zwrócenia uwagi czytelnika, z silnego skupienia się na
tekście. Tekst zaś stanowią relacje z podróży autora, które odbył w latach
1981–2001. Nie są to bynajmniej teksty przewodnikowe, nie są to teksty
reporterskie. To wycinki, obrazki z krajów tak fascynującej go Europy
Środkowej, z Austrii, z Norwegii, Szwecji, ale też z Iranu i Wietnamu. Tyle fascynujących
światów w tak małej książeczce!
Polskiego czytelnika
powinny szczególnie zainteresować dwa teksty z pobytu w Warszawie w jakże
znaczących dla nas latach – 1981 i 1989. Tragedia
i koszmar to opis pełnej niepokoju atmosfery panującej w stolicy przed
wybuchem stanu wojennego, gdy codzienność mieszała się z lękiem o przyszłość.
Magris, obserwator z zewnątrz, zadziwiał się i podziwiał odwagę Polaków, którzy
byli gotowi oddać wszystko, ale żyli zrozumiałą nadzieją, że do tego nie
dojdzie. Drugi „warszawski” tekst – Polska
rozpoczyna nowe życie – to już zupełnie inny obrazek. To już odbudowa i
nowe życie właśnie.
A nowe życie nastało
nie tylko u nas, ale też u naszych sąsiadów – po rozpadzie Czechosłowacji
narodziły się nawet dwa życia. Nowy świat wkradł się na ulice Pragi, która
stała się pełna kantorów, kursy wymiany walut to najłatwiej dostępne
informacje, a obok uroczych miejsc, jak grzyby po deszczu rosły McDonaldy i
tanie pizzerie. Ale do tego zalewu konsumpcjonizmu Magris podchodził z
zadziwiającym zrozumieniem, wiedząc, że nie może wystawiać ocen ze swojej,
jakże odmiennej perspektywy. Że jego spojrzenie tak bardzo różni się od tego,
co widzą i czują Czesi, zyskujący swoją ojczyznę, ale też otwierający się na
świat zachodni.
Do moich ulubionych
tekstów w zbiorze z pewnością należą te „skandynawskie”. Pierwszy – o leśnych
cmentarzach, które tak bardzo różnią się od nam znanych nekropolii z pomnikami
i nagrobnymi płytami, które tworzą swoiste miasto śmierci. Cmentarz w
sztokholmskim lesie, o którym pisze Magris, jest zupełnie innym miejscem.
Owszem, śmierć jest tu obecna, ale na równi
z życiem. Małe groby integrują się z leśnym poszyciem, rosną przy nich
grzyby i zbieranie ich nie stanowi wcale profanacji świętego miejsca, widać
ślady żyjących tam zwierząt. Śmierć i życie funkcjonują obok siebie, przenikają
się i jest to bardzo naturalne i bardzo piękne zarazem. Chciałabym bardzo móc
pobyć trochę w takim miejscu.
Drugi tekst mówi o
fiordach i o norweskiej literaturze, a przede wszystkim o Ibsenie. Muszę do
niego koniecznie powrócić, zmierzyć się z jego dziełami z tej perspektywy, o
której pisze Claudio Magris – z perspektywy fiordu.
I wreszcie tekst Hipopotam z Lund, a raczej mały z niego
wyjątek o św. Ludwiku Gonzadze, gdy był dzieckiem. Przyglądając się jego
zabawie, krewny zapytał go, co by zrobił, gdyby dowiedział się, że dowie się,
że za kilka minut umrze. Chłopiec odpowiedział, jak z pewnością nie odpowiedziałby
dorosły – bawiłby się dalej. I to jest
najpiękniejsza i najbardziej autentyczna rzecz, którą należałoby w takiej
chwili robić. Nie rozpaczać, nie żałować, nie kulić się ze strachu, ale właśnie
bawić.
Ale najważniejsza w
książce Magrisa jest oczywiście podróż. Podróż jako przerwa w codzienności,
zabawa, chwilowa rezygnacja z odpowiedzialności, jakiej wymaga od nas życie w
domu, czymkolwiek on jest. Przerwa, a więc nie ucieczka od codzienności. Raczej
witanie się ze światem, poznawanie go, a potem powrót. I znowu… Podróż Magrisa
to taka, która nie dąży do osiągnięcia wyznaczonego celu, wręcz przeciwnie –
odwlekająca ten moment. Nieustanne poznawanie świata i obserwowanie, jak
zmienia się na naszych oczach. Podróż, „aby nie dojechać – o ile to możliwe –
nigdy”.